Rozdział 14

94 11 43
                                    

Podjechałem samochodem pod willę Jonesów, nasuwając na nos czarne okulary przeciwsłoneczne. Tego dnia słońce potwornie grzało, a powietrze było suche. Przeczesałem wolną dłonią włosy, poprawiając luźne kosmyki grzywki. Odpaliłem papierosa, kierując się do głównego wejścia domu. Pociągnąłem za klamkę, a drzwi ku mojemu zdziwieniu nie drgnęły. Zazwyczaj były one otwarte. Zmarszczyłem brwi i wypuściłem dym z ust.

Poszedłem na tyły domu, spodziewając się, że właśnie tam przebywa rodzina Jonesów. Nie myliłem się. Leniwie uniosłem kąciki ust, z daleka widząc ciocię Elizabeth, wujka Jeremiaha i Katie siedzących na tarasie przy stole pełnym owoców. Kobieta czytała gazetę, a wujek z córką żywo o czymś dyskutowali. W końcu jego wzrok padł na mnie. Uśmiechnął się szeroko i wstał, omal nie przewracając krzesła.

- Kogo tu przyniosło? – zapytał, śmiejąc się. Rozłożył ramiona na powitanie.

Zaciągnąłem się ostatni raz, później upewniając się, że ciocia Lizzy nie patrzy, włożyłem niedopałek papierosa do jednej z gigantycznych donic.

Uścisnąłem mężczyznę, jedną ręką czochrając włosy blondynki. Katie pisnęła, od razu się odsuwając.

- Zdajesz sobie sprawę jak długo układałam włosy? – warknęła.

- Ułożysz jeszcze raz – wzruszyłem ramionami.

- Właśnie, że nie, bo nie mam na to czasu – mruknęła. Szybko wstała i pokierowała się do domu przez otwarte na oścież szklane drzwi.

- Co cię do nas sprowadza, Jake? – zapytała ciocia, odkładając gazetę.

Rozsiadłem się na krześle i chwyciłem truskawkę ze stosu świeżych owoców. Ponownie wzruszyłem ramionami.

- Odwiedzam moją ulubioną rodzinkę.

- Jeśli przyjechałeś do Kat, to ona ma już jakieś plany – odpowiedziała.

- Plany? – zainteresowałem się – Nic nie wspominała.

- My też dowiedzieliśmy się dziesięć minut temu – mruknął wuj.

- Powiedz, Jake, jak na studiach? Obroniłeś pracę licencjacką?

Wciągnąłem powietrze, przypominając sobie wszystkie starania, aby tytuł licencjata w końcu widniał przy moim nazwisku.

- Tak – odpowiedziałem – udało mi się.

- Gratulację! Czy w takim razie możemy się do ciebie zwracać per pan architekt Jacob Evans? – zaśmiała się Elizabeth.

Uśmiechnąłem się przyjaźnie, dopiero w tym momencie zdając sobie sprawę, że faktycznie osiągnąłem, to na czym tak bardzo mi zależało i tak długo o to walczyłem.

- Nie mogę uwierzyć, że faktycznie jestem architektem...To jeszcze do mnie nie dociera – kiwałem głową.

Ciotka otworzyła usta z zamiarem powiedzenia czegoś, jednak przerwał jej dźwięk zamykanych drzwi od tarasu. Katie wyszła z domu z powrotem ułożonymi włosami, grzebiąc w torebce.

- To ja lecę – oznajmiła, przelotnie spoglądając na rodziców.

Wyminęła duży stół i podążyła w stronę parkingu.

- Poczekaj! – zatrzymałem ją – Gdzie idziesz?

- Spotykam się – wzruszyła ramionami.

Zaszedłem jej drogę, zmuszając do popatrzenia na mnie. Blondynka przewróciła oczami i zgrabnie wyminęła.

- Z Dolores?

- Nie – szła dalej.

Ponownie zaszedłem jej drogę, tym razem idąc do tyłu, bo ta uparcie próbowała dotrzeć do swojego samochodu.

Była Blaskiem Podczas Mroku (Dodatek: Blask i Mrok)| W TRAKCIEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz