XI

297 18 1
                                    

    Od rana w domu panował wielki bałagan. Bastan jak nienawidził braci, to teraz nienawidzi ich jeszcze bardziej. Wydziera się na nich od nocy, nie zostawiając na nich żadnej suchej nitki. Apollo lata wokół mnie, pytając czy czegoś potrzebuje i nie pozwala wstawać mi z łóżka.

Ares to Ares, nie mogę z jego twarzy nic wyczytać. Zakopał swoje uczucia gdzieś głęboko w sobie. A Hermesa nie widziałam już odkąd zaczęło być jasno. Wybył gdzieś z domu i nie wracał. Chodzi swoimi ścieżkami. Może w ten sposób odreagowuję zaistniałą sytuację? 

Pomimo to, nie widziałam żadnego zaangażowania żeby szukali osób, którzy mnie zaatakowali. Jedynie mój brat odgraża się, że ich pozabija jak się dowie kto to był. Próbował mnie namówić, abyśmy wrócili do domu.

Ale po co?

Wtedy bym musiała wyjawić wszystko rodzicom, nie byli by zadowoleni i na pewno zabronili by kontaktu syna z ojcem. A mnie nie wypuścili by już z domu. Bastanowi też by się oberwało, że mnie nie uchronił przed poszczałem.

Chociaż to nie była jego wina, ja wepchnęłam się na głęboką wodę. Może jakbym nie naraziła się Debrze, to wszystko inaczej by wyglądało. Przecież była miło do mnie nastawiona, póki nie poszłam na skargę do najstarszego jej syna. 

To ją wkurwiło, i teraz próbuje nie tylko zabić ich, ale też mnie i zaszkodzić mojej rodzinie. Trafiłam do ślepego zaułka, z którego uratuje się tylko sama. Bez żadnej pomocy. 

Męska dłoń silnie objęła mnie w talii, kładąc głowę na moim ramieniu. Zerknęłam na Bastana, który właśnie się obudził. Uparł się, że będę spać z nim w jego pokoju. Chciał mieć na mnie oko, bo wiedział, że na pomoc Aresa liczyć nie możemy. 

Zerknęłam na jego zmęczone oczy, wpatrywał się w przestrzeń przed nim. Jego też ta sytuacja zaczęła męczyć. 

- Po co to wszystko? - powiedział zmęczony. Zerknął na mnie a później znów na pustkę, nie chciał abym zauważyła, że się martwi.

Nie o siebie, a o mnie. Mogłam przecież zginąć a on by mnie nie uratował, wiedziałam iż się obwiniał. 

- Chciałam z nią porozmawiać, nie wiedziałam, że naślę na mnie kogoś. - wplątałam dłoń w jego krótkie włosy, zaczynając się nimi bawić. 

- Mogłaś mnie poprosić o pomoc Bluebell, nie jesteś z tym sama.

- Nie chce ciebie jeszcze w to wciągać - chociaż już to zrobiłam, on też jest na celowniku jedynej kobiety w tej rodzinie. Przychodząc tutaj z nim, wjebałam go w niezłe bagno. - chciałabym, abyś wrócił do domu. Tam będziesz bezpieczny. 

Z ust Bastana wypadło ciche prychnięcie. Bawiło go to, dobrze wiedziałam o tym, że się mnie nie posłucha. Po moim przyjściu na świat ujebał sobie, iż będzie moim ochroniarzem i będzie mnie chronił.

Zawsze tak było i będzie. Prędzej uchroni mnie swoim ciałem, niż pozwoli mi zginąć. 

- My Saraiva musimy trzymać się razem. Nie damy się skrzywdzić byle komu. 

- A co z Martiną? - nasza starsza siostra nie wiedziała, tak samo jak rodzice. 

- Zadzwoniłem po nią i jej wszystko powiedziałem. - powiedział na jednym wdechu. Zacisnął swoje usta w wąską linię czekając na moją reakcję. 

Podniosłam się szybko do siadu, rzucając z siebie jego głowę. Po moim ciele przeszedł paraliżujący ból, który był spowodowany zszytą dziurą na nodze. Stłumiłam nieprzyjemny ból w sobie, mierząc go wściekłym spojrzeniem. 

- Co zrobiłeś? Żartujesz sobie ze mnie? - zacisnęłam pięści na materiale kołdry. Jeszcze jej mi tutaj brakowało.

Martina i Bastan byli siebie warci. A jej przybycie nie zwiastuję nic dobrego. Na samą myśl, że muszę wysłuchiwać jej morałów robiło mi się niedobrze. Rozpęta tutaj prawdziwą wojnę, gdzie to ona będzie wygraną. 

Diabelska Gra.  |Zawieszone|Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz