XV

220 14 0
                                    

       - To wszystko wasza wina! - Bastan chodził w kąta w kąt. Jego postawa ciała wskazywała, jak bardzo jest wkurwiony.

Wtulałam się w ciepłe ciało Martiny, która z wyjątkową czułością gładziła moje ramię. Bracia stali w progu drzwi a ich miny nie wykazywały żadnej emocji. Tylko Apollo stał ze spuszczoną głową, jakby faktycznie było mu przykro z naszą stratą. 

Tata nie żyję. Przeze mnie. 

To ja wciągnęłam w to wszystko moją rodzinę, Debra wykonała ruch, na którego nie miałam odwagi. Bałam się kogokolwiek skrzywdzić, nawet ją. I to nas różniło, ona z zimną krwią zamordowała jednego z najważniejszych ludzi w moim życiu. 

- Musimy to wszystko przemyśleć, nie możemy działać zbyt pochopnie. Rozumiem wasz żal, do tego co się stało. Targają wami emocje...

- Co ty pierdolisz? - Bastan przerwał w połowie zdania Hermesowi - to robi się tak popierdolone, zginął człowiek. Nie byle jaki, bo nasz ojciec! A ty każesz nam wszystko przemyśleć, co niby? Jaki grób mu zrobimy? Czy może na jakim cmentarzu go pochowamy? 

- Hermes ma rację - Martina zabrała głos, nasz brat rzucił jej pogardliwe spojrzenie. Zamknął oczy i wydawało się, że próbował nie wybuchnąć. - złe emocję nam tutaj nie pomogą, nie możemy działać zbyt pochopnie. Więc ulokuj swoje dupsko i zacznij myśleć. Musimy wziąć sprawy w swoje ręce, policja nam tutaj nie pomoże. 

Środkowy z braci skinął jej w podziękowaniu głową, jednak ona udawała, że tego nie widzi. Nie ufała im, w żadnym stopniu.  Z resztą jak każdy, chociaż Bastan na ogół pokazywał jego nie chęć do nich. 

A ja już nie wiedziałam komu ufać, kto serio na to zasługuję. Każdy stał się teraz podejrzany, teraz na celowniku ich matki stał mój syn i moja mama. Nowa fala płaczu nadchodziła, gdy tylko pomyślałam o tym, że im też mogło by coś się stać. 

- Nie uwierzyliście Bluebell, gdy mówiła to co widziała. Zlaliście ją kompletnie, a za waszą ignorancję życiem zapłacił nasz ojciec. Ile osób musi zginąć, abyście przejrzeli na oczy? W szczególności ty - Bastan wskazał palcem na Aresa - wolałeś wydrzeć na nią mordę, niżeli zbadać sytuację. 

- Twoje obwiniane każdego nie ma sensu, ty też zawaliłeś bo nie wziąłeś sobie tego za bardzo do serca. Wolisz winić każdego po kolei, bo boisz się przyznać do swojego błędu. Każdy z nas zawalił, nawet wy. - Ares był pewny swoich słów, wiedział jak wprawić mojego brata w jeszcze większy dołek.

Uczucie żalu i gniewu mieszało się ze sobą, tworząc niebezpieczne połączenie. Ares i tak nie chciał widzieć tego co robiła jego matka. Tak samo, jak ona udawała, że nie widzi co robił z nim jej zmarły mąż. Byli siebie warci, nikt nic nie widział. 

A prawda była jeszcze gorsza. Wygodnie tak im się żyło, bez żadnych problemów. Nie zawracali sobie głowy, co jest dobre a co nie. Ares w jednym miał rację, każdy zbagatelizował Debre. 

- Nasuwa mi się jedna myśl - Martina poprawiła się na kanapie, przez co byłam zmuszona wstać razem z nią - po co zabrałeś nas tutaj wszystkich? O tym co cię spotkało, chciałeś powiedzieć tylko swoim braciom. Więc po co to wszystko? 

- Żarty sobie robisz? Myślisz, że wiedziałem o tym co się stanie? I niby specjalnie was tutaj przywlokłem? - na twarzy Aresa drgnął jakiś mięsień. Zdecydowanie nie spodobało mu się to, o co oskarża go Martina. - nie chciałem, abyście zostawali sami. Chciałem podzielić się ze swoimi braćmi to co przeżyłem. 

- To nie usprawiedliwia twojego zachowania - zielone oczy Apolla w końcu się podniosły na nas wszystkich - myślisz, że nagle ci przebaczymy? Zostawiłeś Bluebell po postrzale. Jesteś tak cholernie słaby. Wolałeś uciec niżeli rozprawić się z problemem. Udajesz, że niczego złego nie widzisz. Nie sądziłem, że to kiedykolwiek przyznam, ale to ty zwaliłeś. 

Diabelska Gra.  |Zawieszone|Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz