XVI

243 15 16
                                    

           Ares


Sheldon Saraiva

1981-2031

Kochający mąż, ojciec i dziadek. 

Wpatrywałem się w nagrobek mężczyzny. Nie miałem odwagi przyjść na pogrzeb, jestem cholernym tchórzem. Zacisnąłem dłonie w pięść a moja klatka piersiowa dość szybko się unosiła. Nie umiałem spojrzeć jej w oczy. Tak bardzo się tego bałem. Wypuściłem powietrze z głośnym świstem, a moje ramiona opadły luźno ku dołowi. 

Nie wiedziałem, że matka posunie się do takiego kroku. Mogłem coś zrobić, ale nie chciałem. Ból w jej oczach był czymś przyjemnym, czymś co otulało moje zepsute serce. To zdecydowanie nie jest normalne. Cieszyłem się jej nieszczęściem. 

Gdy zobaczyłem martwe ciało jej ojca, przykutego do drzewa chciało mi się śmiać. Nie współczułem jej, nawet teraz. Wiedziałem, że gdy ona spojrzy w moje oczy nic nie zobaczy, nie będzie żadnego żalu czy współczucia. Dlatego tak bardzo się tego bałem. Przecież powinienem coś czuć, prawda?

Chociaż odrobinę, ale nic takiego nie było. Nie potrafiłem, nie byłem zdolny do takich uczuć. To by okazało jak jestem słaby, nawet wtedy gdy ojciec przychodził do mnie w nocy nie uroniłem żadnej łzy, nie pokazałem mu, że się boję. 

Lecz moje wewnętrzne dziecko wtedy umierało. Świadkiem mojej słabości były tylko i wyłącznie kolorowe ściany. To one wszystko widziały, dalej trzymają ten sekret w sobie. 

Usłyszałem kroki za sobą, odwróciłem delikatnie głowę dostrzegając najmłodszego brata. Z jego ust wystawał patyczek od lizaka, którego miętolił w ustach. Stanął obok mnie, chowając swoje dłonie do garniturowych spodni. 

- Nie było cię, czemu? Alfie o ciebie pytał, to było ważne dla niego. 

- Co mu odpowiedziałeś? - zignorowałem jego ostatnie pytanie, a on dobrze znał odpowiedz na te pytanie. 

- Że jesteś zajęty - wzruszył ramionami, wyjmując patyczek z ust. - on to kupił, ale Bluebell nie za bardzo. 

Ta dziewczyna jest prawdziwym wrzodem na tyłku. Wtyka nos w nie swoje sprawy, jakby miała chociaż odrobinę oleju w głowie nie naraziła by tak siebie i swojego rodzeństwa. 

Chodziło tylko o jej matkę. 

To ona miała zapłacić za wszystko, ona miała cierpieć. A przez to obrywa ich cała piątka, znaczy czwórka. Delikatny wiatr owijał moje ciemne włosy, a kwiatki na grobie delikatnie się poruszyły, ich kolorowe płatki delikatnie powiewały wraz z ruchem wiatru. 

Spojrzałem ku słońcu, którego przysłoniły ciemne chmury. Zbierało się na deszcz. Mogło się wydawać, że wraz z śmiercią Sheldona wkurzyliśmy Bogów. 

- Coś jeszcze? - odwróciłem się tyłem do marmury, przez co zasłoniłem go prawie całego swoją posturą. 

- Chyba nie - uniósł swoje oczy ku górze, jakby się zastanawiał - jedynie Bastan wypominał, że obsrałeś zbroję. A i Hermes dość mocno się wkurwił, nie wiedział o jego śmierci. 

- Serio? Zdziwiłbym się, gdyby wiedział. Skoro one nawet nam tego nie powiedziały. 

Nasza pożal się Boże matka i jej siostra robiły nam pod górkę, chociaż graliśmy do tej samej bramki. Nie mówiły nam o wielu kwestiach, a w szczególności najmłodszemu z nas. Apollo od zawsze był tym złotym dzieckiem, któremu nie wolno mówić o żadnych problemach. 

Diabelska Gra.  |Zawieszone|Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz