ROZDZIAŁ 7

43 3 0
                                    

LILY

Ostatnie dwa tygodnie były przepełnione takim chaosem, że ciężko wstawało mi się do pracy. Chloe i Mike się rozwodzili, on wyprowadził się z ich domu, a mała cholernie tęskniła za tatą. W czasie, gdy byłam z nią sama, strasznie płakała i czasem nie mogła się uspokoić. Zaproponowałam jej mamie, żeby skontaktowała się z psychologiem dziecięcym, który z pewnością pomoże Rose przejść przez tą trudną sytuację.

Chloe też wyraźnie się zmieniła od czasu tej feralnej zdrady. Schudła, jej włosy straciły blask, a oczy te iskierki radości. Było mi przykro, że facet doprowadził ją do takiego stanu, ale wcale się nie dziwiłam. Z Mikem w ogóle nie rozmawiałam, jedynie widziałam go czasem przelotem, gdy wpadał do małej.

Wciąż nie rozumiałam jego postępowania, ale nie miałam zamiaru się wtrącać. Zrobił co zrobił i teraz nie było już odwrotu. Myślałam też, że z Chloe się zaprzyjaźniłyśmy, ale po ostatnim wspólnym wieczorze kontaktowałyśmy się tylko w sprawie pracy, a ja znów poczułam się samotna. Mimo, że spędzałam dużo czasu z pięciolatką, to brakowało mi towarzystwa rówieśników lub kogoś w zbliżonym do mnie wieku.

Wszelkie próby wyjścia do klubu czy baru kończyły się w momencie przekroczenia progu lokalu. Odór alkoholu, potu i ścisk ludzi nie pomagał mi w żaden sposób, więc zrezygnowałam. Może to po prostu nie było dla mnie.

Chloe dała mi dwa dni wolnego, więc mogłam w pełni korzystać z leniuchowania przed telewizorem, jednak najpierw musiałam zapełnić lodówkę, bo świeciła pustkami. Mój samochód na szczęście był w moich rękach ponownie, więc planem numer jeden było wybranie się na zakupy do większego marketu, który niestety był dobrą godzinę drogi stąd. No cóż, czasem dla dobrego jedzenia trzeba się poświęcić.

Wędrowałam między alejkami, szukając moich ulubionych smakołyków. Miałam bardzo dobry humor, więc tłum ludzi w sklepie wcale mnie nie zraził. Niechcący ktoś wjechał we mnie swoim wózkiem.

- Boże, sorry! - usłyszałam, a potem zobaczyłam te pieprzone czekoladowe tęczówki. - Lily, sorry!

- Spoko. Następnym razem może patrz jak jedziesz, a nie robisz komuś z dupy garaż. - skwitowałam i poszłam dalej.

Wkurwiał mnie ten człowiek niemiłosiernie, bo mimo że ten jeden jedyny poranek był dość miły, to nic poza tym. Wciąż się wywyższał i głupio komentował moje czynności, gdy tylko nadarzyła się ku temu okazja.

Znalazłam potrzebne produkty i ruszyłam w stronę kas. Nie będzie mi jakiś dupek psuć nastroju na dobry dzień. Co to, to nie. Wyłożyłam zakupy na taśmę i czekałam na swoją kolej. I jak na złość za moimi plecami pojawił się Nick pieprzony Russel. Westchnęłam głęboko i odwróciłam się tyłem. Czy może być gorzej?

Otóż, kurwa, może.

- Lily, naprawdę przepraszam. Nie chciałem. - spojrzałam w jego stronę, a w oczach znalazłam coś jak skruchę?

- Dobra, luz. - odpuściłam, z powrotem się odwracając, jednak po chwili poczułam jego dłoń na ramieniu, więc obdarzyłam go niepewnym spojrzeniem.

- Możemy pogadać? - nie miałam na to najmniejszej ochoty, ale widziałam, że mu na tym zależy, więc się zgodziłam.

Oboje wyszliśmy ze sklepu i skierowaliśmy się do swoich samochodów. Zapakowałam wszystko i czekałam na Nicka. Nie miałam pojęcia o czym chciał ze mną rozmawiać, ale skoro już się zgodziłam, to muszę przeżyć te męki.

- Musisz mi pomóc. - powiedział, zbliżając się do mnie.

- Z jakiej w ogóle racji MUSZĘ cokolwiek robić dla ciebie? - parsknęłam, bo to było niedorzeczne.

- Kurwa, Lily, naprawdę proszę. To jest sytuacja awaryjna. - patrzył na mnie oczami pełnymi emocji i będąc na skraju płaczu.

- Dobra, mów o co chodzi.

- Pod koniec miesiąca jest bal inwestorów i nasz... moja firma jest jednym z głównych organizatorów. Zazwyczaj chodził tam Mike z Chloe, a teraz sama wiesz jaka jest sytuacja...

- No dobra wiem, ale co ja mam z tym wszystkim wspólnego? - wzięłam łyka mojej coli, bo od tego wszystkiego aż mi zaschnęło w gardle.

- Pójdź tam jako moja partnerka. - na te słowa wyplułam napój, prawie się nim krztusząc. - Proszę. - patrzyłam na niego z wytrzeszczonymi oczami.

- Żartujesz? - patrzyłam na niego wyczekująco. - Boże, ty mówisz serio. - westchnęłam i oparłam się o auto.

- Gdybym nie musiał, to bym cię o to nie prosił, ale naprawdę od tego wszystkiego zależy wizerunek firmy, a już wystarczająco dostaliśmy wpierdol w gazetach, że właściciel nie potrafi utrzymać kutasa w spodniach. - włożył dłonie do kieszeni i spuścił wzrok.

Zaczęłam się zastanawiać. W sumie nie miałam większego problemu, żeby iść tam, ale chyba jedynym problemem było pójście tam z NIM. Egocentrycznym dupkiem, który ma wszystko w głębokim poważaniu.

- Proszę, Lil... - słysząc ten skrót mojego imienia, zamarłam. Tylko moja mama mnie tak nazywała...

- Dobra, zgadzam się. - powiedziałam na jednym wydechu, powstrzymując łzy.

- Nie znajdę nikogo innego... - powiedział, dopiero po chwili zdając sobie sprawę, że właśnie się zgodziłam. - Co? Naprawdę? Pójdziesz?

- Tak jak powiedziałam. - westchnęłam.

- Boże, dziękuję naprawdę. Nie wiem co bym bez ciebie zrobił. - posłał mi lekki uśmiech.

- Ale od teraz masz się nie przypierdalać do mnie o byle co, bo jedna jakaś akcja i pójdziesz tam sam lizać dupę innym biznesmenom. - powiedziałam twardo.

- Tak jest! - zaśmiał się, na co się uśmiechnęłam. - Dziękuję jeszcze raz.

- Luz, wyślij mi szczegóły tego wszystkiego i się jakoś zgadamy. - pokiwał głową, a po chwili zniknął z pola widzenia.

No to się, kurwa, wkopałam.

Lonely souls [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz