Rozdział XXIX

104 9 0
                                    

Cztery dni.

Tylko tyle nam pozostało...

To cholernie mało czasu na zrobienie czegokolwiek, a wciąż nie otrzymaliśmy nawet odpowiedzi od mojego brata. Każda minuta wydawała się teraz na wagę złota. Odliczałam je z rosnącą w gardle gulą, modląc się, by finalnie całe to napięcie na coś się opłaciło.

- Więc powiedział mu, że niezmiernie przykro mi z powodu śmierci jego psa, ale to nie usprawiedliwienie, by kraść psa sąsiada - swoją opowieść prokurator skwitował donośnym śmiechem. Zatuszowałam chwilę niezręczności cichy chrząknięciem, po którym sięgnęłam po kubek z herbatą. Upiłam łyk, uważając, by nie poparzyć sobie przy tym języka.

- Tak, to musiało zabawnie wyglądać w protokole - odezwała się Ginny z - jak na moje oko mało realistycznym - rozbawieniem, gdyż uśmiech nie sięgnął jej oczu.

- Ma pan jeszcze jakieś ciekawe historie? Osobiste albo zasłyszane? - ciągnęłam go za język, bo prawdą było, że gdyby nie on, w jadalni panowałaby grobowa cisza. Harlem jak zwykle - no może nieco bledszy niż zazwyczaj - dłubał widelcem w talerzu, Ginny siedziała z kwaśną miną, co rusz wypatrując czegoś za oknem, a mnie naszła obawa, czy taki stan rzeczy, aby na pewno nie był moją winą.

Śmierć dwóch więźniów, niebezpieczeństwo, w jakim zalazł się Zeld, ta rosnąca obojętność w związku Harlema i Ginny... Nie dało się ukryć, że to wszystko pojawiło się wraz z moim przyjazdem. I mimo że do żadnej z tych rzeczy nie przyczyniłam się w bezpośredni sposób, nie mogłam wyzbyć się przeczucia, że może gdzieś w jakimś stopniu była to moja wina...

- Och, mam ogrom takich sytuacji. Gdybym chciał opowiedzieć je wszystkie, siedzielibyśmy to do przyszłej jesieni - rzucił niby żartem, odgryzłszy mniejszy kęs naleśnika. - Ale mogę jeszcze opowiedzieć o tym, jak jedna staruszka zwróciła się do mnie z prośbą, bym oszczędził jej syna na sali rozpraw. Doprawdy zabawna sytuacja, bo... - wyłączyłam się, przymykając na moment powieki. Nie byłam pewna, jak do końca to działało, ale za dnia męczyła mnie nużąca ospałość, a nocą łapała bezsenność. I było to o tyle utrudniające funkcjonowanie, że pomimo trzech dużych kubków kawy wciąż ledwo co trzymałam się na nogach.

Cztery dni... - nieustannie krążyły mi po głowie. Prokurator miał zaś opuścić wyspę już po trzech. Co wtedy?

- Idziemy? - wtrąciłam, odchrząkując nieznacznie, gdy poczułam mrowienie w kończynach od zbyt długiego siedzenia.

- Pewnie, skoczę tylko jeszcze do łazienki. Poczekaj na mnie przy wyjściu - polecił siwowłosy, nim uniósł się z miejsca. - Dziękuję za śniadanie, kochanie - wymamrotał jakby bardziej z przyzwyczajenia, nachylając się nad uchem żony, by ucałować na pożegnanie jej policzek. Robił tak za każdym razem, mimo że z czasem Ginny przestała jakkolwiek na to reagować.

- Miłego dnia - i ja się pożegnałam, posyłając pozostałej przy stole dwójce ciepły uśmiech.

Harlem nie kazał mi długo na siebie czekać, niecałe trzy minuty później znów przystając u mojego boku. Spojrzał na mnie pytająco, jakby oceniał, czy byłam gotowa.

- Chodźmy - odparłam, skinąwszy głową.

Od razu po wyjściu na zewnątrz uderzył we mnie mrożący, październikowy podmuch wiatru. Zaplotłam ręce na piersi, gdy dreszcz przemknął pod rękaw płaszcza, sunąc po ręce aż do obojczyków.

Tego dnia nie miało padać, ale zebrane na niebie chmury zwiastowały burzową noc. Miałam ochotę jęknąć na myśl, że to jeszcze bardziej utrudni mi zaśnięcie.

DYLOGIA BRACI SULLVIAN - p o t ę p i o n y #1 [+18] ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz