Nikt nie był dla policji na tyle czysty, by nie dało znaleźć się na niego choć jednego paragrafu. Na mnie znaleziono ich aż tyle, że mój adwokat musiał wnieść na sale nie jedną, nie dwie, a trzy, grube teczki. Prescott Bryant - bo tak się nazywał - był jednym z najlepszych mecenasów w mieście. Zgodził się na pomoc głównie przez wzgląd na mojego brata, ale po spływających po jego skroniach kroplach potu, mogłam z łatwością się domyślić, że wielokrotnie zdążył już przekląć ten pomysł w swojej głowie. Zapewne pożałował go jeszcze zanim przekroczył próg sądu...
- Czy to prawda, że podała pani substancję, która może wywołać bezpośredni uszczerbek na zdrowiu, nieświadomemu niczego Kentowi Boswellowi w skutku czego trafił on do szpitala w trybie natychmiastowym? - prokurator znów odwrócił się w moją stronę, posyłając mi zachowawczy, choć ewidentnie ironiczny uśmiech. W przeciągu ostatnich kilku godzin, kiedy to przesłuchiwał mnie szczegółowymi, choć często mało zrozumiałymi pytaniami, zerkał na mnie co jakiś czas, jakby sprawdzał, czy nadal go słuchałam.
- Tak - wyznałam, nie przestając bawić się wystającą z pomarańczowego kombinezonu nitką. Uspokajało mnie to, dlatego wciąż zawijałam ją na palec i rozplątywałam tylko po to, by zaraz powtórzyć cały zabieg.
- Czy to pani ją podała? - dociekał.
- Tak.
- Czy była pani świadoma ich działania? - przekrzywił głowę do boku. Tu zawahałam się na moment, zerkając w stronę podminowanego adwokata. Głowił się i głowił, by w jakiś sposób podważyć moją winę.
- Tak - przyznałam w końcu.
- A więc to pani przyczyniła się do uszczerbku na jego zdrowiu, mając pełnie świadomości, że nie na uszczerbku może się to zakończyć - wywnioskował, odchodząc na bok, by dumnie wyprężyć się przed ławą przysięgłych.
- Słucham? - uniosłam brew, jednak moje pytanie zostało zignorowane.
- Jak podają badania, które przedstawiłem, trucizna, będąca bezpośrednią przyczyną śmierci dwójki więźniów na cztery dni wcześniej, była tą samą trucizną, która została wykazana jako główna i jedyna przyczyna pogorszenia się stanu Kenta Boswella - odczytał na głos, uprzednio wyciągnąwszy z teczki odpowiednią kartkę. Wytrzeszczyłam oczy, zastanawiając się, jak to możliwe, że tabletki usypiające, które dosypałam naczelnikowi, uznano za silną truciznę. Jaki lekarz zgodził się wypisać lewe papiery?
- To daje nam powody, by dłużej zastanowić się nad tajemniczą śmiercią więźniów. Może w rzeczywistości nie jest ona tak tajemnicza, a odpowiedź znajduje się bliżej, niż wszyscy sądzimy?
- Sprzeciw! - mój adwokat pospiesznie poderwał się z krzesła. - Wysoki Sądzie, to czyste insynuacje. Nie ma twardych dowodów na winę mojej klientki, co do śmierci dwójki więźniów - bronił, co sąd przyjął słowami:
- Podtrzymuje sprzeciw. Panie prokuratorze, proszę mówić jedynie o faktach - pouczył, jednak nawet reprymenda nie zdarła z ust mężczyzny uśmiechu pełnego zadowolenia.
- Oczywiście, Wysoki Sądzie - skinął głową, po czym przeszedł do dalszej ofensywy. Wiedział, że swoją narracją już kupił ławników i, co śmieszne nawet nie musiał się ku temu specjalnie wysilać. Nie do wiary, że jeszcze jakiś czas temu śmialiśmy się razem przy jednym stole, a teraz...
No cóż, teraz uciekał się do najpodlejszych ze sposobów, byle tylko wsadzić mnie za kratki.
Przełknęłam głośno ślinę, nie tyle zdając sobie sprawę, że byłam na straconej pozycji, jak najzwyczajniej upewniając się w tym przekonaniu. Podejrzewałam, że nie tylko ja tak sądziłam... Rozprawa wywołała w ludziach tak wielkie emocje, że miejsca na widowni wręcz pękały w szwach. Nie sądziłam jednak, by udało mi się znaleźć choć jedną osobę, która przyszła tutaj - nie dla wielkiego show - a by wysłuchać obydwóch stron i zrozumieć mnie w choć jednym procencie.
![](https://img.wattpad.com/cover/260138362-288-k925238.jpg)
CZYTASZ
DYLOGIA BRACI SULLVIAN - p o t ę p i o n y #1 [+18] ✔
عاطفيةZAKOŃCZONE Dwudziestosześcioletnia Nyx Heller staje przed życiowym wyborem. Awans, o który dziennikarka ubiega się od lat, wreszcie pojawia się w zasięgu jej ręki. Układ ma być prosty. Miesiąc spędzony w więzieniu o zaostrzonym rygorze ma natchnąć j...