Rozdział XVII

146 9 11
                                    

Dom wdowy Royhall mieścił się na samym końcu głównej ulicy Daly City. Był to trójpiętrowy, przestronny budynek z kilkoma balkonami. Betonowe kolumny podtrzymywały największy z nich, mieszczący się tuż nad głównym wejściem. Gdyby zboczyć wzrokiem w prawo, można było dostrzec niewielki garaż i drewnianą altankę. Wybudowano ją zaraz obok kojca dla psów. Całość dopełniać miał ogromny ogród, ale odnosiłam wrażenie, że zamiast życia, wprowadzał on jedynie smutek... Bezliściaste korony drzew pochyliły się ku ziemi, podobnie jak zwiędnięte rośliny. Nie dałoby się odnaleźć tu ani jednego kwitnącego pąka róż, mimo że całe rzędy ich krzewów zostały zasadzone pod płotem. Nawet z wybudowanej pośrodku fontanny nie leciała już woda, a trzymającego w swych dniach łuk, marmurowego aniołka, ktoś pozbawił skrzydeł.

- Całkiem... Ładnie - przyznała nieco wątpliwym tonem stojąca obok mnie kobieta. - Choć może potrzeba by delikatnego remontu... - dodała, spoglądając na wszystko spod przekrzywionej do boku głowy. Parsknęłam cicho, w żaden sposób nie komentując jednak jej słów.

Wspięłyśmy się po drewnianych, skrzypiących schodach, chwilę później zatrzymując się naprzeciwko dwuskrzydłowych drzwi. Zapukawszy kołatką, cofnęłam się o krok w oczekiwaniu, aż ktoś do nas podejdzie. Stało się to niecałe pół minuty później, gdy ubrany we frak mężczyzna wychylił się zza szpary, mierząc nas zaciekawionym spojrzeniem.

- Dobry wieczór, my byłyśmy umówione z panią Royhall - wyszłam z inicjatywą, uśmiechając się życzliwie. W zasadzie, gdy zaproponowała mi kawę, nic nie wspominałam, że przyprowadzę ze sobą towarzystwo, więc pozostało mi jedynie mieć nadzieje, że nie będzie miała mi tego za złe. - Nyx Heller, a to moja... - zawahałam się przed wypowiedzeniem kolejnych słów. - ...moja dzisiejsza asystentka - przedstawiłam, na co twarz brunetki rozświetlił uśmiech.

- W takim razie zapraszam... - mężczyzna przepuścił nas, pozwalając wejść do środka. Mały przedsionek wypełniała wielka szafa, w której mogłyśmy zostawić swoje płaszcze. Dalej zostałyśmy poprowadzone do salonu, na które wyposażenie składał się zestaw żółtej, pikowanej kanapy wraz z dwoma fotelami, drewniany, stolik kawowy oraz wypełniona kryształowymi dekoracjami witryna.

Ginny skomentowała je pełnym uznania westchnienie, nim dorównała mi kroku.

- Pani Royhall, goście do pani - lokaj stanął przed siedzącą na skraju kanapy i tępo wpatrującą się w obraz ogrodu za oknem kobietą. Odwróciła się do nas z opóźnieniem, jakby potrzebowała chwili, by przetworzyć jego słowa.

- Przepraszam za zamieszanie, zapomniałam wspomnieć, że nie przyjdę sama. Czy to duży problem? - wtrąciłam, dostrzegając zawieszone w jej spojrzeniu pytanie.

- Genevro... - szepnęła. Kompletnie mnie zignorowała, unosząc się ze swojego miejsca ze zmarszczonymi brwiami. - Jak ja dawno cię nie widziałam... - zauważyła, podchodząc do brunetki. Serdecznie uścisnęła jej dłonie, okazując tym samym, jak bardzo cieszyła ją jej obecność. - Nie wiedziałam, że się znacie - tu zerknęła na mnie.

- Ginny przygarnęła mnie pod swój dom na czas, kiedy mieszkam na wyspie - wyjaśniłam krótko. - Jest niezwykle uprzejma - skomplementowałam, na co wywołana machnęła lekceważąco ręką. Nie umknęło mi jednak, jak delikatnie zaróżowiły się jej policzki.

- No dobrze... Usiądźcie więc - zaproponowała blondynka, wskazując wolne miejsca. - Może herbaty?

- Z chęcią - uśmiechęłam się ze wdzięcznością.

- Ja również się skuszę - poparła mnie Ginny.

- Owen, byłbyś tak miły?

- Oczywiście, proszę pani - lokaj skinął głową, nim oddalił się zapewne w stronę kuchni. Moi rodzice nie należeli do najbiedniejszych osób, ale to, co posiadali, za nic nie dorównywało majątkowi Eleny, choć nie była to przecież żadna ujma.

DYLOGIA BRACI SULLVIAN - p o t ę p i o n y #1 [+18] ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz