Rozdział XVIII

145 8 0
                                    

Pov. Nyx

Nic nie szło po mojej myśli, a wszystko zaczęło się już o poranku, kiedy to poparzyłam sobie język gorącą herbatą. W następnej kolejności pobrudziłam pastą do zębów świeżo wypraną koszulę, zawieruszyłam gdzieś notes, wylałam - na całe szczęście jedynie wodę - na sporządzone poprzedniego wieczoru ważne notatki i rozbiłam szklankę, nie zapominając o tym, jak o mały włos nie zleciałam ze schodów, potknąwszy się o własne nogi.

Ten dzień należał do tych pechowych, w których człowiek, zamiast wychodzić z domu, powinien schować się w sypialni, zakopany po uszy w ciepłej pierzynie i przeczekać następne godziny w samotności, by nie spowodować przypadkowego kataklizmu. I choć taki pomysł przemknął mi przez myśl, gdy o północy Harlem zapukał do moich drzwi, nie byłam w stanie odprawić go z kwitkiem.

Tak więc kilka minut później kroczyłam znaną mi już ścieżką, asystując przy jego boku. I choć tak jak zazwyczaj odczuwałam niezmożoną ekscytację, dziś towarzyszyło mi także coś więcej, a mianowicie... skrępowanie. Czułam swego rodzaju wycofanie za każdym razem, gdy przypominałam sobie o tym, jak zakończyło się nasze ostatnie spotkanie. Może nie było to na miejscu, ale kilkukrotnie powracałam w głowie do tych wspomnień i raz jeszcze analizowałam je krok po kroku. Zastanawiałam się, gdzie popełniliśmy błąd i co należało zrobić, by w przyszłości uniknąć jego powielania. Dane było nam tak mało czasu, że spędzanie go na kłótniach podchodziło pod marnotrawstwo!

Doszłam do wniosku, że musiałam być... ostrożniejsza a może nawet i delikatniejsza. Musiałam nauczyć się granic Dextera i tego, jak bezpiecznie o nich rozmawiać, nie wywołując przy tym niepotrzebnych sporów. Czekało mnie ciężkie wyzwanie, ale obiecałam sobie mu podołać.

Z tą właśnie myślą weszłam do sali, zastając w niej siedzącego ze zwieszoną głową mężczyznę. Dłonie luźno splecione miał na kolanach, a oddech płytki, jakby odpoczywał po intensywnym wysiłku fizycznym.

- Hej - przywitałam się, zajmując swoje miejsce. Nie sądziłam, by kogokolwiek zdziwiła zapadła sekundę później cisza. Z czasem stała się ona wręcz znakiem rozpoznawczym Dextera.

Mężczyzna nawet nie drgnął, jakby w ogóle mnie nie usłyszał, co przez chwilę szczerze rozważałam... Szybko zorientowałam się jednak, że była to jedynie prowokacja z jego strony, której nie mogłam ulec. - Ostatnio nie dokończyliśmy wywiadu - wspomniałam, powracając do momentu, kiedy to niegrzecznie nam przerwał, tak po prostu wychodząc z sali. - Jesteś mi winny jedną historię. Trzy pytania i wyznanie, pamiętasz? - ciągnęłam. Echo puszczonych w przestrzeń słów wróciło do mnie ze zdwojoną siłą. Zapragnęłam zażartować, że już rozmowa ze ścianą mojego pokoju była bardziej pasjonująca niż ta między nami, ale w ostatniej chwili powstrzymałam się, gryząc w język. - Znowu będziesz milczał? - niemal jęknęłam sfrustrowana na samą myśl o tym. - Jesteś na mnie zły? - kolejne pytania padały z moich ust. Prychnęłam, gdy każde zbyte zostało tą samą, paskudną obojętnością. - A więc wracamy do początku - ściągnęłam usta w cienką linię. Może gdyby wiedział, że nasz czas był ograniczony i że niedługo na zawsze zniknę z wyspy... Może wtedy lepiej uszanowałby ofiarowane nam spotkania?

Dałam mu trzy minuty. Okrągłe sto osiemdziesiąt sekund, podczas których obdarzył mnie jedynie bezgłośnym oddechem.

W końcu zdesperowana podniosłam się z siedzenia, co przykuło uwagę Harlema. Choć nie mógł nas usłyszeć, zawsze intensywnie się w nas wpatrywał, uważnie śledząc każde drgnięcie, jakby chciał tym samym wyczytać, o czym rozmawialiśmy z ruchu naszych warg.

- W takim razie do zobaczenia następnym razem, może wtedy będziesz bardziej rozmowny - stwierdziłam na pożegnanie najobojętniejszym tonem, na jaki tylko było mnie stać, nim skierowałam się w stronę drzwi. Upewniłam się, że moje obcasy hałasują wystarczająco głośno, by mężczyzna nie miał zwątpień, że naprawdę się poddałam i zamierzałam wyjść.

DYLOGIA BRACI SULLVIAN - p o t ę p i o n y #1 [+18] ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz