Rozdział XXV

134 9 0
                                    

Pov. Nyx

- W porządku? - głos Harlema rozbrzmiał gdzieś po prawej, przywołując mnie z powrotem na ziemię. Spojrzałam na niego, nagle orientując się, że nie tylko on wpatrywał się we mnie z pytaniem w oczach. Cała grupa, znajdujących się już na statku pasażerów wbijała we mnie zniecierpliwione spojrzenia.

- Przepraszam, już idę - speszyłam się, czym prędzej ruszając w ich stronę. Myśli pochłonęły mnie tak bardzo, że nawet nie zauważyłam, kiedy kolejka przede mną się skończyła.

W miejscu zatrzymała mnie jednak męska dłoń, która ciasno owinęła się wokół nadgarstka.

- Jesteś pewna, że wszystko w porządku? - dopytał Harl, mierząc mnie z taką intensywnością, jakby był gotowy w każdej sekundzie wyłapać kłamstwo.

- Nie masz, o co się martwić - zapewniłam, posyłając mu niewielki uśmiech. Czasem tak już było, że rankiem nie tryskaliśmy entuzjazmem, ale nie oznaczało to, że coś się działo. Akceptując tę wersję zdarzeń, pozwolił mi odejść, nie mówiąc już ani słowa, choć niewątpliwie wiele ich cisnęło się mu na usta.

Wspólnie ustaliliśmy, że najlepszym wyjściem będzie, jeśli pojadę do brata i poproszę go o pomoc osobiście. Telefon w tak ważnej sprawie byłby, jak niedopowiedzenie, a na to nie mogliśmy sobie teraz pozwolić.

Zaraz po wysiadce w porcie, zmuszona byłam wziąć taksówkę. Komisariat, w którym pracował brat, znajdował się bowiem aż w Clayton - miasteczku, do którego trafiliśmy po śmierci rodziców. Wcześniej mieszkaliśmy w Denver i to stamtąd miałam najwięcej wspomnień, nie mniej część z nich była na tyle trudna, że za nic w świecie nie chciałabym tam wrócić. To miejsce przestało kojarzyć mi się z rodzinnym ciepłem i dziecięcą naiwnością w dniu, w którym pod drzwiami naszego domu stanęła policja. Teraz było to tylko przeklęte miasto, nad którym wciąż kotłowały się chmury pełne bólu i rozpaczy.

Rozsiadłam się wygodnie w skórzanym fotelu, mentalnie przygotowując się na godzinną podróż. Miałam sporo czasu, by obmyślić dokładny plan działania. Za cel postawiłam sobie przedstawienie tyle argumentów, by finalnie Adonis nie miał innego wyjścia niż się zgodzić. Znałam go całe życie i wiedziałam, że zawsze był gotów udzielić mi pomocnej dłoni, jednakże bałam się, że zacznie dopytywać. Będzie ciągnął mnie za język tak długo, jak długo będzie trzeba, bym wyśpiewała mu całą historię. A nie mogłam tego zrobić. Im mniej osób o wszystkim wiedziało, tym lepiej i bezpieczniej. Sprawa była na tyle delikatna, że trzeba było załatwić ją najciszej, jak tylko się dało. W końcu chodziło tu o życie wielu osób...

- Dziękuję - nieco zaspana od ciągłego bujania odpięłam pasy, by swobodnie wysiąść z wozu. Zapłaciwszy odpowiednią sumę, odwzajemniłam grymas uśmiechu, który kierowca posłał mi na do widzenia.

Samo miasto nie wzbudziło we mnie większych emocji. Sądziłam, że może być inaczej, skoro nie widziałam go na oczy cały miesiąc, ale... Wyglądało na dokładnie takie, jakie zostawiłam je, gdy stąd wyjeżdżałam. Zupełnie jakby nic się nie zmieniło, choć w głębi duszy wiedziałam, że zmieniło się w s z y s t k o...

Próg komisariatu przekroczyłam sztywnym krokiem. I chociaż rozkład pomieszczeń znałam niemal na pamięć, wpierw postanowiłam się rozejrzeć, nim podeszłam do okienka recepcji. Siedziała w niewiele starsza ode mnie kobieta, którą nie pierwszy raz widziałam już na oczy.

- Przepraszam... - zwróciłam na siebie jej uwagę.

- Tak? - uniosła błękitne spojrzenie.

- Ja do Adonisa Hellera. To mój brat - przedstawiłam się, choć zgadywałam, że moja twarz zdążyła już zapaść jej w pamięć. Bo choć nie wpadałam na komisariat zbyt często to, jak twierdził Adi, zdołał już pochwalić się mną z połową biura, więc... Obstawiałam, że niewiele znalazłoby się tu osób, które nie słyszały jeszcze, o tym, że miał siostrę.

DYLOGIA BRACI SULLVIAN - p o t ę p i o n y #1 [+18] ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz