Rozdział XXX

131 10 0
                                    

Pov. Harlem

- A więc to tak... Przegraliśmy. To koniec - skwitowałem. Nie mogłem w to uwierzyć. Nie teraz. Ja...

- Harlem... - dziewczyna zamilkła, nie mogąc przeciwstawić się brutalnej prawdzie. - Cholera... - przeklęła.

- Może to lepiej? Może tak miało być? Może... - nie wiedziałem, skąd te myśli wzięły się w moim umyśle, ale od razu ich pożałowałem. Poczułem tępy ból, na co docisnąłem place do zmarszczonego czoła. - Kurwa, co ja mówię... - potarłem zmęczoną twarz. - Wszystko przepadło - odsunąłem się o krok jakby porażony prądem. - Wszystko przepadło, Nyx. Naczelnik wygrał - wzruszyłem bezradnie ramionami.

Nie sądziłem, że by brat Nyx faktycznie znalazł coś na naczelnika. Nie wierzyłem w to, bo to byłoby zbyt oczywiste - za łatwe, jak na sprawę takiego kalibru. A mimo to, gdy potwierdziły się moje obawy pierwszym, co poczułem, był szok. Ogromny szok i niedowierzanie, bo resztki nadziei właśnie uciekły mi przez palce.

To koniec.

Nie było już nic, co mogliśmy zrobić.

Nie istniało nic, co pomogłoby nam uratować sytuację...

Niemożliwe było, by...

- Nie - na jej ostry ton przystanąłem w miejscu, dopiero teraz orientując się, że zacząłem krążyć w kółko.

- Co? - uniosłem zagubione spojrzenie. Stała w tym samym miejscu, wpatrując się w podłogę z nieodgadnionym wyrazem twarzy.

- Nie zgadzam się - powtórzyła równie twardo, a jej oczy wypełnił błysk szaleństwa. - Nie zgadzam się na to, Harlem. Nie pozwolę, żeby naczelnik wygrał - podkreśliła stanowczo.

- Niby jak chcesz temu zaradzić? - prychnąłem. Milczała przez moment, nim wykonała pewny krok w moją stronę.

- Możemy zgłosić go do biura. To nie to samo, co pójście na policje, a mamy dowody w postaci świadka. Widziałeś fiolkę, więc...

- Myślisz, że biuro się tym przejmie? O ile w ogóle uzna to za prawdę i nie posądzi nas o kłamstwo? - wtrąciłem. Ciężko było mi to przyznać, ale od wieków nie zrobili dla Alcatraz niczego dobrego. Sprowadzenie Nyx było wyjątkiem, a i pokusili się na to dopiero wtedy, gdy grunt zaczął palić im się pod nogami. - Nyx, rozejrzyj się - machnąłem w powietrzu ręką. - To miejsce już dawno zostało spisane na straty razem ze wszystkimi więźniami. Utrzymanie wyspy kosztuje tyle, że długi każdego dnia niemal się podwajają. Dwoje więźniów w jedną czy drugą stronę nie zrobią im różnicy. Co więcej... Jestem pewien, że ucieszy ich, że nie będą musieli dłużej łożyć a ich utrzymanie - przyznałem smutną prawdę. Jednak nawet ona nie zgasiła tego płomienia w jej oczach.

- Więc pójdźmy z tym prosto do naczelnika - wypaliła, na co uniosłem lewą brew. - Zagróźmy, że jeśli się nie wycofa, podamy wszystko dalej, albo... Coś na pewno wpadnie nam do głowy! Możemy go też przekupić! - pisnęła głośno, jakby ten pomysł ledwo co wpadł jej do głowy. - Tak! To idealne rozwiązanie...

- Czym chcesz go przekupić, Nyx? - od razu zwątpiłem. - Skąd chcesz wziąć pieniądze na łapówkę? - nienawidziłem swojej roli sprowadzania ją na ziemie, ale fakty był takie, że w portfelach nas obojga świeciły pustki.

- Jeszcze nie wiem, ale to nie problem - odparła, zbywając tę kwestię na dalszy plan. Byłem ciekaw, jak chciała to rozwiązać, jednak wpierw musiałem uświadomić jej jeszcze jedno:

- Sama przyznałaś, że naczelnik nie działa o zdrowych zmysłach. Co, jeśli w odpowiedzi na szantaż weźmie cię za zagrożenie? Jak na tacy wyłożysz mu, że o wszystkim wiesz... Sądzisz, że się tym nie przejmie? Że nie spróbuje pozbyć się ciebie jak tamtych... - nie dokończyłem, gdy obraz jej martwego ciała pojawił mi się przed oczami. - Naprawdę chcesz zaryzykować własne życie dla życia jednego więźnia? - możliwe, że nie na miejscu było pytanie ją o to. To nie było już gdybania na temat moralności drugiego człowieka, czy jego hierarchii wartości. Gdy przychodziło decydować o własnym życiu, nie było już bowiem mowy o kierowaniu się ludzkimi zasadami.

DYLOGIA BRACI SULLVIAN - p o t ę p i o n y #1 [+18] ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz