Rozdział 12

2.4K 140 12
                                    

18 grudnia

⛄️⛄️⛄️

– Ginger, czas wstawać.

Niewyraźny głos mojego przyjaciela próbował przedostać się do mojej sennej świadomości, w której wciąż byłam w jakimś innym, zniekształconym świecie.

– Ginger.

– Wcale nie śpię – wymamrotałam, słysząc coraz niecierpliwsze wołanie. – Boże, dlaczego ja się zgodziłam na wycieczkę w środku nocy.

– Jest siódma rano – powiedział Alex, parkując samochód na lotnisku w Burlington, gdzie miał pozostać do czasu naszego powrotu.

– No przecież mówię.

Przeciągnęłam się. Po niemal godzinnej drzemce w samochodzie czułam się jeszcze gorzej niż po wstaniu. Cały poprzedni dzień spędziłam na szyciu marynarki, którą chciałam skończyć przed wyjazdem. Nie chwaląc się, wyszła genialnie.

– Potrzebuję kawy. Natychmiast.

– Dostaniesz, jak nadamy bagaż.

Poczłapałam za Aleksem wciąż lekko zaspana. Ledwo rejestrowałam, gdzie idziemy. Jak to o tej porze roku, na lotnisku były tłumy. Chcąc nie chcąc, musiałam się obudzić, by nie stracić z oczu sprawnie manewrującego między ludźmi i walizkami przyjaciela. Nie chciałam wylądować sama w Nowym Jorku jak Kevin McCallister. Nie wiedziałam nic o planowaniu zasadzek na złoczyńców. Mogłabym ich jedynie zacząć okładać torebką po głowach jak jakaś osiemdziesięcioletnia staruszka.

To nie skończyłoby się dobrze.

Po zlokalizowaniu na tablicy lotu do Calgary, miasta oddalonego o nieco ponad sto kilometrów od naszego celu podróży, okazało się, że odprawa już trwa.

– Ile stopni jest teraz w Banff? – zapytałam, gdy staliśmy w kolejce, by nadać walizkę, do której daliśmy radę wspólnie wcisnąć wszystkie nasze rzeczy.

– Jakieś minus dziesięć. – Spojrzałam na niego z przerażeniem w oczach. Tu były maksymalnie minus dwa stopnie.

– Cudownie. Nie mogę się doczekać, aż odmrożę sobie tyłek.

– Początkowo zamierzałem cię zabrać do Fairbanks na Alasce, gdzie jest teraz jeszcze zimniej, więc pokratkuj Banff jako przejaw dobroci mojego serca.

– Jej... jakiś ty miłościwy.

Kolejka posuwała się w ślimaczym tempie, a mi znów zaczęły zamykać się oczy. Moje zmęczone ciało automatycznie zaczęło przesuwać się w stronę jedynej rzeczy, o którą mogło się oprzeć – w stronę ramienia Aleksa. Przez chwilę się powstrzymywałam, mając w pamięci ostatni raz, gdy znalazłam się zbyt blisko niego, ale ostatecznie zmęczenie wygrało, a moja głowa opadła na miękkotwardą podporę. Zresztą wizyta mojego ojca zepchnęła na dalszy tor to wszystko, co się między nami wydarzyło, studząc nasze uczucia.

Biorąc pod uwagę wspólny wyjazd, podczas którego będę skazana na ciągłe towarzystwo Aleksa – ojcu należą się gratulacje za idealne wyczucie czasu.

Po oddaniu bagażu i zaskakująco sprawnej kontroli bezpieczeństwa, w końcu dostałam moją upragnioną kawę, po której przestałam marudzić. I przysypiać. Siedzieliśmy w pobliżu kolejnego ekranu, czekając na informację o boardingu. Czuć tu było atmosferę pełną oczekiwania. Pewnie wielu z tych ludzi już wybierało się do domu na święta. W kącie hali stała olbrzymia choinka, a ja siedziałam w ciepłym swetrze z moim najlepszym przyjacielem u boku. 

Im dłużej czekaliśmy, tym bardziej moja nóżka podrygiwała.

– Czy ktoś cię kiedyś przebadał pod kątem zaburzeń bipolarnych? – zapytał Alex, zagapiony w ekran swojego iPhone'a. – Zaskakująco szybko przechodzisz od całkowitej hibernacji po wiercący się wrzód na tyłku.

Ginger BailesOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz