Rozdział 26

2K 124 3
                                    

Mam nadzieję, że zdążycie przeczytać nowy rozdział przed rozpoczęciem świętowania.

Bawcie się dobrze, nawet jeśli po prostu zamierzacie spędzić ten wieczór na kanapie z książką:) 

Szczęśliwego Nowego Roku!

🎊🎊🎊

 22 grudnia

Wpatrywałam się w Aleksa, szukając w jego oczach odpowiedzi. Spodziewałam się złych wieści, ale chyba nie tego, że będziemy musieli rozstać się tak szybko. Chociaż to z pewnością tłumaczyło żal, z jakim wypowiedział te słowa.

– Co się stało? – zapytałam, starając się zachować opanowany ton.

– Lawrence trafił do szpitala. Możliwe, że nawet nie wyjdę na lodowisko, ale muszę być na jutrzejszym meczu, gotowy.

No tak, można było przypuszczać, że tak to się skończy. Hokej był jednym z najbardziej kontuzjogennych sportów. Czasem kończyło się niewinnie, w ekstremalnych przypadkach mogło dojść do poważnego wypadku.

– Tak naprawdę od dłuższego czasu jestem gotowy do powrotu. Czuję się lepiej, niż przewidywali lekarze – powiedział, dłonią pocierając kark. – Nie mogłem odmówić.

Pokiwałam głową, przetrawiając jego słowa. Oczywiście, że nie mógł. Był związany kontraktem. To i tak cud, że puścili go do domu z dala od ich lekarzy sportowych. Mogli też zażądać, żeby cały czas był z zespołem w trasie, grzejąc ławkę. A jednak tego nie zrobili. Dali nam szansę, całkowicie nie zdając sobie z tego sprawy. Dali szansę mi, żebym się w nim zakochała. A teraz mi go zabierali.

– Wiem, że musisz jechać. – Ocknęłam się w końcu, starając się nie patrzeć mu w oczy. – I tak byś pojechał. To tylko trochę przyśpieszyło sprawy.

Alex przytulił mnie, opierając podbródek o moją głowę.

– Gdzie gracie?

– New Jersey – odpowiedział, a mi trochę ulżyło, wiedząc, że będzie po tej samej stronie kraju. – Za dwie godziny jest lot bezpośrednio z Calgary. Mają oddzwonić, jeśli uda im się mnie na niego wcisnąć. Muszę jak najszybciej dołączyć do chłopaków.

Znowu tylko pokiwałam głową na znak, że rozumiem, ale poczułam jeszcze większy żal na myśl, że mogła nam zostać zaledwie godzinna podróż samochodem i chwila oczekiwania na lotnisku. A potem koniec.

– Jedźmy więc. Na wszelki wypadek. Jeśli im się nie uda, po prostu będziemy wcześniej.

***

Posępna atmosfera panująca między nami podczas drogi na lotnisko, wydawała się szczelnie wypełniać wnętrze samochodu. Działała niczym środek paraliżujący, którego działania – mimo wielu prób – nie mogłam powstrzymać. Trzymaliśmy się za ręce w geście pocieszenia, ale nawet kojący dotyk dłoni Aleksa nie był w stanie rozwiać mgły smutku, która opadła na mnie wraz z informacją o naszym wcześniejszym rozstaniu.

Aż w końcu gęstą ciszę przerwał dźwięk telefonu.

– Odbierzesz? – zapytał, a ja spojrzałam z niechęcią na iPhone leżący w przegródce między nami. Podniosłam go drżącymi rękoma. Nacisnęłam zielony przycisk i włączyłam głośnik. Sama oparłam łokieć o drzwi samochodu, odchylając się na bok, jakby to miało odgrodzić mnie od wieści, które musiały nadejść.

– Tak, trenerze?

– Lecisz za półtorej godziny. – Nieugięty i pewny głos po drugiej stronie sprawił, że zadrżałam. Spojrzałam w okno, starając się skupić wzrok na otaczającym nas krajobrazie, byle tylko nie słyszeć ich rozmowy. To był jego świat i jego codzienność, o których istnieniu niemal zapomniałam. Codzienność, do której musiał wrócić. Na mnie w Hardale czekało natomiast własne życie. Pracownia, siedzenie nad zamówieniami od rana do nocy, piątkowe wieczory z Lukiem w pubie, wypady do Montpelier, Coffee Place, konkurs... Cholera.

Ginger BailesOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz