Rozdział 14

156 18 15
                                    

Cześć!

Zapraszam do kolejnego rozdziału i zachęcam do komentowania i gwiazdkowania!

Mam nadzieję, że dobrze się bawicie, czytając tę książkę i ja już nie przeszkadzam!

Miłego czytania <33

---------------------------------

Poczuł ucisk w klatce piersiowej i w swojej głowie. Pierwszy raz pomyślał sobie, że wolałby przeżywać kaca niż katuszę, które cierpiał w tym właśnie momencie. Ledwo zaczerpnął oddech do płuc, a już chciał błagać, żeby ból zniknął. Żeby ponownie mógł zasnąć i nie czuć tego wszystkiego. Zagubienie. To towarzyszyło mu od dobrych kilkunastu sekund. Wiedział, że czuję się tragicznie, tylko dlaczego?

Próbował podnieść dłoń, by chociaż dotknąć twarzy, albo sprawdzić, czy żyję. Bo nie był tego do końca pewny. Jego ramie jakby ważyło tonę. Ledwo je uniósł. Westchnął cicho, jednak nie poddawał się. Spróbował ponownie. Tym razem poczuł, jak jakieś gumowe kable przesuwają się po jego skórze i w jego ciało była wbita masa igieł. Ledwo co potrafił zacisnąć dłoń w pięść, jego mięśnie jakby zastygły. Z trudem wykonywał najmniejszy ruch. Co mu się stało? Ile musiał bezczynnie leżeć, żeby tak się czuć?

Otworzył oczy. Przeraźliwie jasne światło zaatakowało jego gałki. Przymrużył powieki, próbując jak najszybciej przyzwyczaić się do panującej jasnoty w pokoju. Powoli rozejrzał się po pokoju, ledwo co widząc. Białe ściany, bukiet kwiatów przy łóżku, na którym leżał i aparatura przypięta do niego. Nagle napadły go wspomnienia.

Próba odbicia Hanka, ranni funkcjonariusze, postrzelony Hank, a później... Ile dni minęło od tamtego momentu?

Sięgnął do kwiatów znajdujących się tuż obok niego. Chwycił je, uważając, by ich nie upuścić. Kurczowo je trzymał, naprawdę nie chciał, by wylądowały na podłodze, były piękne. Zauważył liścik. Położył sobie wazon na kolanach i złapał za niewielką karteczkę.

Przepraszam tato, że nie mogę być z tobą w tej ciężkiej chwili, jednak to moja jedyna szansa, żeby dostać wymarzoną pracę. Mam nadzieję, że szybko wrócisz do zdrowia, tak samo jak Hank, pamiętaj, żeby do mnie zadzwonić, gdy będziesz miał czas. Martwię się i kocham cię. - Nicole.

Na jego ustach pojawił się delikatny uśmiech. Cieszył się, że jego córka postanowiła skorzystać z szansy od życia. Nie miał jej za złe tego, że nie czekała tu przy nim dzień i noc. To nie było to czego od niej oczekiwał. Chciał, żeby była szczęśliwa i jeżeli mogła zaprzepaścić tę szansę, siedząc przy nim i czekając, aż się obudzi... Zaraz potem przypomniał sobie, że przecież nie tylko on był ranny. - Hank wręcz umierał na jego oczach. Co z nim się stało? Czy żyje?

Zapiekły go oczy. Wziął drżący oddech do płuc, które niemiłosiernie go bolały z każdym wdechem. Dosłownie czuł, jakby małe szpileczki wbijały się z każdym skurczem i rozkurczem dwóch komór, które pozwalały mu wziąć oddech. Odłożył wazon na stolik i zamknął oczy, próbując znaleźć w sobie trochę odwagi i siły.

Powoli z pozycji półleżącej, próbował w pełni usiąść. Jęknął delikatnie, czując ból, który nagle rozprzestrzenił się po całym ciele. Zamarł na chwilę, próbując uspokoić szybko bijące serce. Zacisnął wargi w cienką linię i położył stopy na zimnej podłodze i podtrzymując się ramy łóżka, powoli zaczął wstawać. Usłyszał skrzypnięcie drzwi i z pierwszym postawionym krokiem zachwiał się.

- Panie Montanha co Pan wyprawia?! - Usłyszał uniesienie męskiego głosu. Lekarz podbiegł do niego i z powrotem posadził go na szpitalnym łóżku.

Bo gdy jesteś obok - Rightpela/MoverOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz