Rozdział 17

111 12 23
                                    

Cześć!

Cholera... Gdy wstawiałam pierwszy rozdział nie myślałam, że będzie mi tak smutno, gdy będę wstawiać przed ostatni rozdział... Przecież czasami trzeba pożegnać się z niektórymi historiami... Ale czy na pewno?

Przecież zawsze mozna do nich wrócić... I usłyszeć jej dalszy ciąg...

Jak zawsze zachęcam was do komentowania i gwiazdkowania!

Miłego czytania przed ostatniego rozdziału <33

----------------------------------

Przymknął powieki i oparł głowę o zimną ścianę zrobioną z kafelek. Podniósł ręce i złapał się za i tak już poplątane włosy. Zacisnął na nich swoje dłonie, chcąc jakoś wyładować kłębiące się w nim emocję. Jego ciałem wstrząsnął dreszcze, a po policzku spłynęła łza. Pierwsza tego wieczora. Ta, która zapoczątkowała jego złamanie. Jego upadek i chęć poddania się. Zrezygnowania. Z ust uszło westchnienie. Zacisnął szybko wargi, nim wydostał się spomiędzy nich cichy szloch lub niekontrolowany jęk. Pociągnął za swoje włosy, próbując znaleźć ujście dla swojej frustracji, smutku i żalu. Dla gniewu, który chciał się z niego uwolnić mimo tego, że nie umiał znaleźć powodu, dla którego go czuł. Bo nie miał powodu, by się tak czuć prawda? Przesadzał. Jak zawsze.

- Dante? - Usłyszał męski głos zza drzwi. Czemu akurat teraz? Dlaczego akurat wtedy, gdy potrzebował chwili spokoju, chwili, by ochłonąć i pobyć samemu, on się zjawiał? Jak jakiś bohater, który tylko go denerwował tym, że nie chciał go zostawić samemu sobie, gdy naprawdę tego potrzebował. - Wszystko w porządku? Nie wychodzisz już od dziesięciu minut. - Tyle udało mu się wytrzymać, zanim usiadł na podłodze, a jego emocje zawładnęły jego ciałem. Dziesięć minut utrzymał się na nogach, aż w końcu usłyszał jego głos. Głos sprawcy jego wszystkich wewnętrznych sprzeczek i problemów. Jego wszystkich zwątpień w siebie.

Otarł łzy i odchrząknął, żeby nie brzmieć, jakby właśnie płakał. Nie zamierzał otwierać drzwi, żeby zobaczył jego zaczerwienione i opuchnięte oczy, oraz mokre policzki. Żeby zobaczył to, w jakim złym stanie był teraz, mimo że wewnętrznie czuł się tak przez cały czas gdy nie był przy nim. Bo wtedy wszystkie wątpliwości i koszmary domagały się uwagi w jego umyśle. I tylko przy nim miał spokój od tego wszystkiego, to potrzebował odpocząć. Musiał... Poczuć to zwątpienie, żeby poczuć, że jest normalnie. Bo zawsze gdzieś w jego życiu były tę pytania - "A co gdyby?", "A co jeśli?"... Bez nich nie czuł się sobą. Czuł, jakby coś było cholernie nie tak.

- Wszystko jest okej, nie musisz się martwić! - powiedział entuzjastycznie, jakby był naprawdę szczęśliwy.

Ale nie był.

- Dobra, ja muszę jechać na komendę, zamkniesz drzwi, jak będziesz wychodził? - Naprawdę nic nie zauważył? Naprawdę nie usłyszał tego załamaniu na końcu zdania? Albo go nie usłyszał, albo je ignorował. Przecież gdyby naprawdę go znał... Zauważyłby. On nigdy nie krzyczał zbyt głośno, będąc szczęśliwym, bo nie chciał obnażać innym, że jest dobrze. Żeby tego nie spieprzyli.

- Tak. - powiedział i spuścił głowę, chowając ją w swoich ramionach. Modlił się tylko o to by Sonny wyszedł z mieszkania w ciągu kilku najbliższych minut, bo nie był pewien czy da radę wytrzymać dłużej z chęcią wycia z bólu, który bił w jego sercu.

- Nie pożegnasz się? - Usłyszał i przymknął oczy.

Boże błagam, zabierz mnie stąd.

Podparł się ściany i wstał z podłogi. Bardzo niechętnie. Kolana lekko się pod nim ugięły, a nogi zadrżały. Nie miał siły.

- Jasne, że się pożegnam. - Spojrzał w lustro i stwierdził, że nie wygląda aż tak źle. Poprawił włosy i wcisnął na twarz uśmiech, który był tak bardzo sztuczny, że szczerze nie sądził, że Rightwill uwierzy w jego szczęście, które niby czuł. Westchnął cicho i otworzył zamek, uchylając drzwi. Czuł się, jakby był marionetką kogoś innego. Jakby był sztuczny. A całe jego życie było tylko iluzją. Czymś tak bardzo nieprawdziwym.

Bo gdy jesteś obok - Rightpela/MoverOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz