Rozdział 1

131 12 2
                                    

       Słońce zaczęło się pojawiać na horyzoncie, delikatnie przebijając swoimi promieniami spomiędzy gałęzi drzew.  Byłam już gotowa, w pełnym ubraniu do jazdy, z plecakiem pełnym jabłek i ukradzionych z kuchni ciastek. Dzisiejszego dnia było moje święto, dwudzieste urodziny,a mimo to uciekałam z domu, by nikomu nie przypominać o swojej obecności. Wyszłam na korytarz popychając stare, drewniane drzwi i uważając by żadna z moich sióstr mnie nie zauważyła.
Kogo ja oszukuję? Każda z nich, komfortowo zakopana w puchach i pierzach, śni pewnie o bogatym księciu.
Tylko do tego stworzone. Do korzystnego dla mojego ojca zamążpójścia. Za wszelką cenę chciałby większej władzy, większego królestwa, większego bogactwa. Los jednak jest zawrotny i rzucił jego władanie na najbiedniejszą prowincję całego Nilios.
Mimo wszystko kocham to miejsce.

Wracając, wczoraj przy kolacji słyszałam, jak Rebeka i Rina trajkoczą o kolejnej wyprawie księcia Nathaneela po królestwie w poszukiwaniu jego Wybranej. Każda z nich, licytowała się, która będzie jego ukochaną.
Choć moim skromnym zdaniem? Żadna . Zapewne trafi to na jakąś bogatą,piękną księżniczkę z wysokiego rodu. Nie ujmuję mym siostrom urody,ponieważ każda z nich jest naprawdę prześliczna. Szczupłe blondynki o lazurowych oczach i wspaniałych figurach. Wiadomo, są ładne, ale nasze królestwo to Thymeres, a szansa na to, że któraś z moich sióstr urodziła się pod gwiazdą wybranki księcia, jest równa zeru.
Poza tym w mojej rodzinie, moce już dawno wygasły. Podobno moja babka Gerren, w jej latach młodości, miała jakieś zalążki władzy nad wodą, ale szybko zanikły i od tamtej pory, u nikogo się nie ukazały. Ani u żadnej z moich sióstr, ani tym bardziej u mnie.

Wbiegłam do stajni, gdzie czekał juz mój przyjaciel Tadeus z siostrą Delią. Oboje wyszczerzyli się na mój widok, a ja widząc ich, pobiegłam się przytulić na powitanie. W naszym królestwie, mimo,że jestem księżniczką, niewielu mam przyjaciół.Ba, niewiele mam szacunku ze strony poddanych mojego ojca. Gdziekolwiek bym się nie udała, patrzą na mnie z wrogością, ledwie mnie tolerują. Cóż się dziwić, skoro jestem wrogiem dla własnego ojca.

-Spełnienia marzeń w dniu Twojego święta Rose! -krzyknęli oboje. Delia wyciągnęła małe zawiniątko ze swojej płóciennej torby i mi je wręczyła.
Łza wzruszenia zatanczyła w kąciku mojego oka, tak niewiele otrzymałam w swoim życiu i choćby to był liścik z życzeniami, sprawi, że będe najszczęśliwsza pod słońcem.
Delikatnie rozwinęłam różową kokardkę i moim oczom ukazała sie biała bransoletka z miniaturowych muszelek. Wspaniała i taka pasująca do mnie.
-Jest wspaniała! Taka piękna. Pewnie była droga. Nie.  Nie mogę jej przyjąć-chciałam oddać biżuterię rodzeństwu, jednak Tad zamknął moją dłoń na bransoletce i powiedział:
- A my się obrazimy jeśli to zrobisz-
Pomógł mi zawiązać cienki rzemyk wokół mojego nadgarstka. Gdy jego dłoń musnęła moją skórę, uśmiechnął się pod nosem.
Nie jest dla mnie tajemnicą, że ma nadzieję na coś więcej między nami, ale dla mnie od zawsze jest jak brat. Nie poczuję do niego tego, czego on by ode mnie oczekiwał. Jest dla mnie tylko i aż przyjacielem, którego kocham. Jednak nie tak jakby sobie tego życzył.

Podziękowałam obojgu przytulając ich, po czym zapytałam czy są gotowi na drogę.
Jak na rozkaz kiwnęli głowami i zasiedli na konie. Schowałam bransoletkę do kieszeni na piersi i pomyślałam, że mam najwspanialszych przyjaciół pod słońcem.
Spostrzegłam, że moja klacz Reina, też już osiodłana, patrzy się na mnie, jakby już nie mogła się doczekać by stąd uciec.
Wskoczyłam na siodło i poklepałam jej siwy grzbiet, złapałam za lejce i ruszyliśmy z kopyta na naszą polanę.

Po kilku minutach wyzwoleńczego galopu, dotarliśmy do naszego azylu. Puściliśmy konie by się pasły, a my usiedliśmy na chłodnej, wilgotnej od porannej rosy trawie. Uwielbialiśmy to. Nie ochodziło nas, że ubranie nam przemoknie, albo będzie nam zimno. Kochaliśmy czuć ziemię, dotykać natury. Rzadko mogliśmy się wyrwać od naszego życia, ale gdy już to robiliśmy , to była nasza tradycja.
Wdychaliśmy świeże, leśne powietrze. Przerzucałam między palcami krótkie źdźbła trawy i po prostu leżałam.
- Myślicie, że książe w końcu odnajdzie Wybrankę? -zapytała po długiej chwili milczenia Dali.
-Szuka od ponad pięciu lat. Przydałoby się by nareszcie został koronowany.- odpowiedział Tad .

Korona We MgleOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz