Rozdział 6

42 3 2
                                    

      Dzisiejszy poranek przywitałam z uśmiechem na ustach i ekscytacją w sercu. Czym prędzej zeskoczyłam z łóżka i popędziłam do łazienki. Zerknęłam na swoje odbicie i odkryłam tak niespotykanie radosne oczy, aż się musiałam uszczypnąć. Wczorajszy wieczór był niesamowity. Wciąż rozpala mnie ciepło, gdy pomyślę o dołeczku w policzku Wielkiego Księcia, gdy śmiał się z moich opowieści. Ten mężczyzna jest wspaniały i idealny. Chyba nawet zbyt idealny. Stłumiłam w sobie tę buzującą we mnie radość i skupiłam na jego wadach. Hmm. Czy ten człowiek jakieś ma? Wciąż go nie znam, wciąż jest dla mnie zagadką. Nie mogę udawać, że jest inaczej, tylko dlatego, że wczoraj poświęcił mi tyle uwagi i czasu.
Rozczesałam swoje grube pukle włosów i zarzuciłam na plecy. Ubrałam piękną, zwiewną suknię po jednej z moich sióstr. Spojrzałam na szafę, by wykalkulować ile czasu zajmie mi spakowanie swojego życia.

Na śniadanie dotarłam tuż po moim ojcu. Gdy usiadłam, od razu zasypał mnie swoimi pytaniami i rozkazami.
-Masz przysyłać mi i siostrom kosztowności. Wystarczająco wydałem na Twoje utrzymanie. Poza tym porozmawiaj z Księciem o jakimś stanowisku dla mnie, może coś bliżej Wielkiego Dworu. Jesteś mi to winna!- gdy zaczął lekko podnosić ton, usłyszeliśmy nadchodzące z korytarza kroki. Ojciec się momentalnie uciszył na widok Nathaneela. Wstał tak szybko, że nieomal przewrócił swoją zastawę na herbatę, ukłonił i zapytał jak minęła noc. Książe zaszczycił go jedynie skinieniem głowy i ruszył ku mnie. Wstałam, choć nazwanie mojego ukłonu eleganckim to duża pomyłka. Chwiałam się na jednej nodze, gdyż drugą utknęłam między stołem a krzesłem. No wspaniale.
Książe ujął moją dłoń i pocałował ją, rozlewając mi na całym ciele ogrom rumieńców. Jestem pewna, że nawet koniuszki palców u stóp były równie purpurowe co moje policzki i szyja.
Gdy spojrzał spod swoich powiek, wprost w moje oczy, z mózgu został jedynie budyń.
-Witaj moja droga. Jak się spało?- zapytał.
- Dzień dobry. Dziękuję. Spałam wyśmienicie. A Wasza Wysokość?- wróciłam na swoje krzesło, nie będąc za bardzo pewną,czy dam radę ustać prosto gdy tak na mnie patrzy.
"Wydaje mi się, że nigdy nie miałem takiego spokojnego snu. Odwiedziłaś mnie w nim." Usłyszałam jego głos w mojej głowie. Takie dziwne uczucie, niewiem kiedy do tego przywyknę i czy w ogóle to nastąpi. Czy on właśnie do mnie mrugnął?
Zabrałam się za pałaszowanie pieczywa z masłem ziołowym i pomidorem.
-Chciałbym omówić kwestię wyjazdu Pańskiej córki Raymondzie.- słyszałam gorycz w tonie Księcia, gdy zwrócił się do mojego ojca. Wczoraj przyznał, że wyłapał w moich myślach wiele przykrych sytuacji, z ojcem w roli głównej, po których całkowicie stracił do niego wszelki szacunek. Wiele takich chwil było, nie ma co ukrywać, jednak jego umiejętność czytania w myślach lekko mnie niepokoi.
-Och. Oczywiście mój Panie. Osobiście dopilnuję, by moja droga Rosalind, opuściła swój ukochany dom, nie zapominając niczego -przesłodzony ton ojca wywołał u mnie prawie wymioty. Jak ktoś może być aż tak dwulicowy i fałszywy?
-Cieszy mnie to, jednak bardziej interesują mnie Pańskie życzenia. Czego chcesz za jej rękę?- zwrócił się już bez ogródek Książe.
Siedziałam na swoim krześle cicho jak mysz, udając, że wcale nie ważą się losy mojej przyszłości.
-Nie jestem wymagający mój Panie. Drobne kosztowności i kilka klejnotów to jedyne co potrzeba królestwu.-oznajmił ojciec jakbym była klaczą na sprzedaż. Żadnych pytań, żadnych obiekcji. Po prostu wzór ojcostwa.
Wciągnęłam ze świstem powietrze i wstałam.
- Czy naprawdę uważasz Mój drogi ojcze, że priorytetem Thymeresu są obecnie klejnoty? Twoim poddanym brakuje chleba, na polach panuje nieurodzaj, a ty przehandlowujesz mnie za kolejne kamyki do Twojego skarbca?- wyrzuciłam z siebie całą złość jaka we mnie narosła. Być może wsparcie Księcia, sprawiło, że miałam odwagę wykrzyczeć to, co poddani mówią między sobą od lat. Mój ojciec jednak jest ślepy na krzywdę i biedę innych, jeśli tylko jego kieszenie są pełne.
Ojciec wycelował we mnie palec i z ledwo trzymanym gniewem wysyczał.
-Milcz głupia dziewucho. Nic nie wiesz o rządzeniu poddanymi, nie odzywaj się na tematy, o których nie masz zielonego pojecia...-
-Jeszcze raz zagrozisz palcem mojej wybrance, a odrąbie ci tą ręke do łokcia. Najlepiej zardzewiałą siekierą. Nazwij ją głupią, a własnoręcznie wyrwę ci język i rzucę psom na obiad. -Nathaneel znalazł się przy ojcu niewiadomo kiedy.
Jego słowa, tak obraźliwe w stosunku do ojca, a tak obronne dla mnie, podniosły mnie na duchu. Jednak los zesłał mi kogoś, kto się za mną wstawi. Po chwili surowego wpatrywania w mojego rodziciela, Nathaneel uniósł dłoń i zatrzepotał palcami w powietrzu. Nagle zza stołu wychylił się mrok. Jakby cienie, choć nie do końca, trochę jak czarny dym. Ojciec wytrzeszczył oczy na ten widok. Mnie zmroziło co ewidentnie zauważył książe.
"Spokojnie moja miła. Akurat ty, nie masz powodu obawiać się moich mocy" oznajmił w mojej głowie spokojnym głosem. A więc to są jego umiejętności, tak samo mroczne i tajemnicze jak on sam. W moim umyśle narodziło się tyle pytań, choć na tą chwilę musiałam je zignorować, patrząc na zainstniałą sytuację.
-Rose, powiedz mi proszę, co poza pożywieniem brakuje w tym królestwie? Twój ojciec widocznie dba tylko o własny sejf- zadał w moją stronę pytanie. Zapytał mnie jakby moje zdanie się liczyło. Jakbym była kimś ważnym. Nathaneel nie opuszczał ze mnie wzroku, gdy jego cienie owijały się wokół gardła mojego ojca.
Powoli docierało do mnie jak potężny musi być ze swoimi umiejętnościami. Zdusiłam lekką panikę w gardle i wychrypiałam, z obawą patrząc na ojca
-Wszystko powiem, ale nie rób mu krzywdy.-poprosiłam na co w oczach Nathaneela pojawiło się lekkie zaskoczenie. Machnął dłonią i ciemna mgła owijająca ciało mojego ojca, rozpuściła się w powietrzu.
Odetchnęłam z ulgą. Ojciec traktował mnie gorzej niż psa, jednak dalej był człowiekiem i moim ojcem. Gdyby mu się coś stało przeze mnie, nie mogłabym sobie tego wybaczyć.
-Dziękuję. Moim zdaniem jedzenie to podstawa. Nie mamy nasion na nasze pola, ziemia jest dobra jednak nie wszystkie zasiewy się przyjmują. Poza tym medykamenty i ubrania. Wydaje mi się, że tego najbardziej braknie ludziom.- wykrztusiłam bez zastanowienia.
-Po pierwsze nie dziękuj. Przyzwyczaj się do tego, że wiele dla ciebie zrobię. Po drugie Raymondzie- tutaj spowrotem stanął przodem do ojca- dwa razy do roku przyślę dostawy ziaren, nasion i cebulek. Każde na odpowiednią porę roku, poza tym tkaniny i leki dotrą w pierwszej możliwej dostawie. O bogactwo nie waż się prosić, póki nie zadbasz o potrzeby Thymeres. -jego słowa rozpaliły we mnie płomień nadziei, że czasy mojego rodzinnego Królestwa wreszcie się polepszą. Ten człowiek, potężny, władczy i niebezpieczny okazuje się opiekuńczym władcą, zasługującym na tron.
Wstyd mi za ojca, który dba o złoto ponad swoich ludzi, a przed samym Wielkim Księciem pokazał się z nagorszej strony.
Książe podszedł do mnie powoli, jakby się obawiał, że zrobię przed nim krok do tyłu. Uniósł dłoń i pogładził mnie po policzku. Uśmiechnęłam się na ten gest, nie umiałam się powstrzymać bo i po co.  Wyczułby moją reakcję. Chciałam mu jakoś przesłać przez nasze połączenie wdzięczność, za okazałe ludowi wsparcie, za zapytanie mnie o zdanie w tak ważnej przecież sprawie, za obronienie mnie przed ojcem.
"Nie masz za co dziękować kwiatuszku" . Jednak jakoś usłyszał. Roztapiam się pod jego dotykiem palców. Pod jego spojrzeniem, jakby wcale z jego rąk nie wystrzeliła przed chwilą mroczna i zabójcza moc. Jakby wcale nie groził mojemu ojcu. Dlaczego nie czuję wyrzutów sumienia? Dlaczego jego reakcja tak mnie ucieszyła?

Korona We MgleOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz