Rozdział XXII - listopad 1925 roku - KSIĘGA 3

78 96 60
                                    

Lady McFarlane od ostatnich wydarzeń, które miały miejsce sześć lat temu, podupadła na zdrowiu, do tego stopnia, że nie opuszczała już samodzielnie terenu posiadłości. Nie dawała jednak po sobie poznać, że nie czuje się najlepiej. Ataki kaszlu i duszności doskwierały jej w głównej mierze nocą, a kiedy jednak zdarzały się w ciągu dnia, to i tak Tristan był na tyle zaangażowany w pracę, że tego nie dostrzegał. Całe szczęście mogła liczyć na Torrance'a, który od dłuższego czasu porzucił pracę na dobre, by móc w całości poświęcić się rodzinie. Była mu za to wdzięczna, jednak ciągle miała wyrzuty sumienia, że to ona była głównym powodem, dla którego jej mąż przymusowo zrezygnował z tego, co lubił najbardziej - projektowania maszynerii.

Margaret nie chciała również zamartwiać rodziny listem, który otrzymała niecałe dwa tygodnie po tym, jak Anthony McFarlane, nadal używając tożsamości William'a Stephens'a, opuścił Kinghorn. W tej wiadomości nie było niczego szczególnego. Krótkie zapewnienie o tym, że mimo wszystko nadal ją kocha, że nie ma do niej żadnego żalu i że zrozumiał, dlaczego postąpiła w ten konkretny sposób. Nie szczędził za to przeprosin, które wydawały się hrabinie matce, przynajmniej nie na miejscu. Była nauczona, że tego typu zapewnienia powinno się zawsze wypowiadać osobiście, prosto w oczy rozmówcy. Tylko wtedy zachowywały swoją wyjątkową moc.

List ten wrzuciła bez zawahania do kominka, zaraz po przeczytaniu. Dręczyło ją jednak coś jeszcze. Kiedy tamtego feralnego wieczoru, nalewała whisky do szklanki, by oblać nią Anthony'ego, zawahała się na moment. Była pewna, że najlepszym rozwiązaniem wszelkich problemów z jej poprzednim mężem, będzie dosypanie do trunku odrobiny soli szczawikowej*. Margaret wiedziała, że panna Drummond używa jej do czyszczenia garnków i że substancja ta jest trująca, na tyle, by odebrać człowiekowi życie. Kiedyś usłyszała na ten temat rozmowę kucharki z jej pomocnicą. Pewnego dnia poprosiła więc Deidre, aby pod pretekstem wyczyszczenia plam z atramentu, wzięła od panny Drummond odrobinę tego specyfiku. Miała ją wtedy przy sobie. W ostatniej chwili jej ręka drgnęła, a zaraz po tym, odstawiła butelkę z alkoholem na miejsce. Nie zrobiła tego, nie była w stanie. Być może dlatego, że te czterdzieści lat jej małżeństwa z Anthony'm jednak coś dla niej znaczyły. 

Dwa lata później do Grayswood nadeszła informacja, że Anthony McFarlane zmarł spokojnie we śnie. Do korespondencji dołączono zdjęcie, które wyciągnięto z jego dłoni tuż po tym, jak znaleziono go martwego w podnajmowanej przez niego willi w Wiedniu. Margaret była wtedy przekonana, że jest to zdjęcie ślubne Anthony'ego z Corą Swan. W momencie, kiedy zorientowała się, że było to zdjęcie z ich ślubu, postanowiła w duchu mu wybaczyć. Zajęło jej to sporo czasu, jednak perspektywa śmierci z zadrami w sercu, krążyła jej po głowie, nie dając chwili wytchnienia. Nie chciała odchodzić z tego świata ze świadomością, że krzewi w sobie złe uczucia, a była przekonana, że Bóg zdążył już policzyć jej dni. Była świadoma również tego, że nie zostało ich zbyt wiele. 

11 listopada 1925 roku

Lady McFarlane siedziała przy fortepianie w salonie i grała melodię piosenki "Come Josephine, In My Flying Machine**". Torrance usiadł na ławie obok niej. Spojrzał ukradkiem na żonę i po chwili zaczął śpiewać. Margaret uśmiechnęła się pod nosem. Kiedy skończyła grać, Torrance chwycił ją za prawą rękę, czule pocałował opuszki jej palców, po czym przyłożył jej dłoń do swojego policzka. Poczuł, jak pogładziła go kciukiem po skórze.

- Łaskoczesz.

- Taki miałam zamiar - powiedziawszy to, trąciła delikatnie czubek jego nosa. Pocałowała go w czoło i wstała od fortepianu, chcąc położyć się na sofie.

- Potrzebujesz czegoś, gwiazdko?

- Tylko jednego - spojrzała w jego kierunku i uśmiechnęła się. - Ciebie obok.

Lady McFarlane (zakończone / v. 1)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz