Rozdział XXIII - 15 listopada 1925 roku

64 95 24
                                    

Lady McFarlane obudziła się i zobaczyła, że Deidre zdążyła przygotować jej ubrania na dzisiejszy dzień. Zawołała ją dzwonkiem, by pomogła jej się przebrać i ułożyć włosy. Po kolejnej wizycie lekarza, czuła się odrobinę lepiej. Miała nadzieję, że duszności na jakiś czas ustały, ataki kaszlu również. Godzinę później była już gotowa. Wyszła z sypialni, by razem z Tristanem zjeść śniadanie.

Torrance stał w drzwiach sypialni z rękami włożonymi w kieszenie garniturowych spodni, opierając się prawym bokiem o futrynę. Patrzył wprost na żonę, która aktualnie stała przed lustrem, wpatrując się w swoje odbicie. Fioletowa suknia mieniła się różnymi odcieniami, wzniecanymi przez promienie słońca, które padały do środka domu przez świetlik w suficie. Widział, jak Margaret przesuwa dłonią po swoich włosach, jak dotyka twarzy i nakreśla idealny łuk swojej talii. Uśmiechała się sama do siebie. Pierwszy raz od bardzo dawna. Podszedł do niej i objął ją w pasie. Wtulił twarz w załamanie między jej szyją a obojczykiem i nabrał nosem powietrze pomieszane ze słodkim zapachem jej skóry. Trwał tak chwilę, nim podniósł wzrok, by spojrzeć na ich odbicia.

- Co widzisz w tym lustrze? - spytała Margaret i oparła głowę na ramieniu męża.

- Dwoje zakochanych w sobie ludzi. Ludzi, którzy pragną jeszcze więcej miłości i czasu na wspólne życie. Widzę twoje piękne, szmaragdowe oczy, które otwierają furtkę do nagiej duszy. Drobne zmarszczki, które tworzą na twojej twarzy mapę życiowego doświadczenia. Malinowe usta pełne wzruszających i rozczulających słów. Talię - Torrance czule przesunął po niej dłońmi - która jest niczym delikatna, krucha waza napełniona po brzegi miłością. Smukłe dłonie, które jakimś cudem są w stanie unieść wszystkie problemy i troski, a kiedy potrzeba, otoczyć szczelnie cały świat, chroniąc bliskich przed niebezpieczeństwami. Widzę nas takimi, jakimi jesteśmy. Ciebie, mnie, naszą przeszłość, teraźniejszość i przyszłość.

- Co jest w tej przyszłości? - Lady McFarlane spojrzała na twarz męża w odbiciu lustrzanym. Miał poważną minę, chociaż jego oczy mieniły się tysiącami iskierek.

- Nie wiem. Może to, jak siedzimy na tarasie, wtuleni w siebie i podziwiamy zachodzące słońce w oddali.

- Jest ktoś, kto może ją znać? Naszą przyszłość?

- Nasze pragnienia.

- Zatem, czego pragniesz?

Torrance złapał żonę za ręce i obrócił ostrożnie w swoją stronę. Spojrzał głęboko w jej oczy, które miały kształt migdałów. Objął delikatnie dłońmi jej twarz i pocałował ją. Poczuł pod palcami, jak skóra na jej policzkach się napina. Odsunął się lekko, by spojrzeć na jej usta, które układały się w uśmiech. Ten wyraz jej twarzy zawsze magicznym sposobem go rozczulał.

- Właśnie tego - zauważył, po czym założył jej za ucho kosmyk włosów, który niesfornie opadł jej na czoło.

- Pocałunków? Tylko tyle?

- Tego, żebyś była prawdziwie szczęśliwa.

- Jestem.

- Nie w pełni. Nie tak, jak na to zasługujesz, Margaret.

- Kochasz mnie jeszcze? Po tak długim czasie?

- Zawsze.

- Ty jesteś moim największym szczęściem. - Margaret wspięła się na palce, przyłożyła swoje czoło, tak aby stykało się z czołem Torrance'a i delikatnie potarła czubkiem nosa o jego. Poczuła, jak jego dłonie zaciskają się na jej talii, a potem rozlewające się ciepło jego ust na swoich. - Ja ciebie też kocham. Głęboko, prawdziwie, do szaleństwa* - wyszeptała.

Lady McFarlane (zakończone / v. 1)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz