2🌷

875 27 18
                                    


Otworzyłam powoli oczy następnie siadając na piasku. Wszystkie wspomnienia związane z wcześniejszymi wydarzeniami zaczynały do mnie wracać. Mike, peron, pociąg, jaskinia, plaża, tata..

Wstałam gwałtownie rozglądając się dookoła. Znajdowałam się w tym samym miejscu, a wokół nie było żywej duszy.

Ruszyłam powoli w stronę wody. Zanurzyłam się w niej do połowy ud, a po moim ciele rozlało się poczucie niewyjaśnionej ulgi. Zdjęłam gruby sweter razem z kurtką i koszulą zostając w podkoszulku oraz spódniczce i butach. Przymknęłam powieki rozkoszując się świeżym, morskim powietrzem. Wiatr rozwiewał mi włosy i łaskotał twarz, a ja czułam się tak jak nigdy dotąd, jakbym była w innej rzeczywistości.

Spędziłam w wodzie dobre kilkanaście minut z poczuciem tego cudownego, błogiego spokoju. Jednak w końcu dotarło do mnie że muszę wsiąść się w garść. Jestem sama w obcym miejscu bez możliwości powrotu do domu. Przydało by się chociaż rozejrzeć.

Wyszłam powoli z wody widząc, że pare metrów ode mnie na piasku coś leży. Podeszłam ostrożnie bliżej i.. swetry?

I to nie byle jakie swetry, tylko z logiem takim samym jakie znajdowało się na moich ubraniach. Oznacza to że gdzieś tutaj znajdują się ludzie z Londynu.

Zaczęłam intensywnie się rozglądać z nadzieją, że ujrzę jakieś ludzkie sylwetki. Ale nic, jestem tu sama jak palec. spoglądając w górę dostrzegłam coś jak.. ruiny?

Cóż, ostatnia umiera nadzieja. Może tam ukrywają się dzieciaki z Londynu? Nie dowiem się tego stojąc tutaj.

Ruszyłam w stronę klifu. W miejscu, gdzie kończył się piasek rosły piękne kwiaty, których jak dotąd nigdzie nie widziałam.

Wchodziłam powoli po kamiennych mocno zniszczonych schodach. Widać że mają swoje lata, pełno było w nich dziur i pęknięć. Zaczęłam przyglądać się ruiną które z bliska wyglądały  jak jakaś ogromna, zniszczona twierdza czy może nawet zamek.
Będąc już na górze obróciłam się wokół własnej osi podziwiając cudowne widoki. Z takiej wysokości morze wyglądało jeszcze piękniej.

Moje wpatrywanie się w zburzone fale przerwały głosy, i to ludzkie głosy. Moje serce zabiło mocniej, a twarz momentalnie się rozpromieniła. Nie jestem tu sama.

Postanowiłam im się chwile przysłuchiwać.  Po głosie mogłam stwierdzić że są jakoś w moim wieku. Już miałam do nich wychodzić gdy odezwały się resztki mojego zdrowego rozsądku. Przecież nie wiem kim oni są i jakie mają zamiary. Może chcą mi zrobić krzywdę lub, co gorsza zabić?

Chwyciłam leżący obok mnie kamień wielkości mojej dłoni. Może i wiele nim nie zdziałam ale jak to mówią, lepsze rydz niż nic. W głowie ułożyłam szybki i w miarę prosty jak na moje możliwości plan. Z głosów wynika że jest ich maksymalnie czwórka, może mniej. Zakradnę się do krzaków i zerknę. Jeśli uznam, że mam jakiekolwiek szanse wyskoczę z zaskoczenia i chwycę najmniejszego z nich a ostrą krawędź kamienia przystawię do gardła. Następnie zażądam wyjaśnień, no pomysł idealny.

Cóż, co mogło pójść nie tak? Znając mnie, wszystko. Podchodząc do krzaków nadepnęłam na spróchniała gałąź która złamała się wydając głośny dźwięk. Poczułam przypływ stresu wymieszanego z adrenaliną. Cholera, nie błagam, tylko nie to.Czy ja zawsze musze mieć aż takiego pecha?
Rozmowy ucichły a po chwili usłyszałam tylko:

Well... Maybe i like you// EDMUND PEVENSIE🌷Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz