Rozdział 6 - „Twój przyjaciel Adam"

82 11 22
                                    

Nathan ruszył za mną po schodach, mój krok był szybki. Wyszłam z kamienicy słysząc, jak drzwi za mną zatrzaskują się z impetem.

Nie popatrzyłam w tamtą stronę. Nie miałam odwagi. Naskoczyłam na niego, a nie miałam do tego prawa. Prawda była taka, że życie blondyna i to, co robił w wolnym czasie nie leżało w zakresie moich spraw i rzeczy, o które mogłabym mieć do niego zarzuty. Nie byliśmy nawet znajomymi, a jeden wieczór, podczas którego uchylił mi rąbka swojego życia nie robił z nas spowiedników tajemnic.

- Powiesz mi o co chodzi? Skąd masz takie informacje? - jego głos był ostry jak brzytwa, między długimi palcami obracał papierosa.

Wzdrygnęłam się.

- Nathan... Nie powinnam była tego mówić i wtrącać się w nieswoje sprawy - westchnęłam cicho, choć w głębi duszy miałam nadzieję, że chłopak zaprzeczy, że taka sytuacja miała miejsce.

- Zasługiwał na to, nie był taki niewinny, jak ci się wydaje - palącym wzrokiem skanował moją twarz.

- To nie ty powinieneś wydawać wyroki na ten temat. Od tego są specjalne instytucje! - wyrzuciłam ręce do góry czując przypływ złości. - Czemu ludzie w dzisiejszych czasach myślą, że mają prawo do samosądów?! - blondyn spojrzał na mnie z taką odrazą, że poczułam się jak ochłap.

- Ten niewinny chłopak... - zaczął kpiąco - próbował zgwałcić moja koleżankę, a wiesz kto się temu wszystkiemu przyglądał? - uniósł kącik ust na kształt uśmiechu, w którym nie można było wyszukać krzty wesołości.

Widziałam, jak przymrużył oczy, a na jego twarzy malowało się obrzydzenie. Zapewne w jego głowie przelatywały obrazy z tamtej sytuacji. Poczułam, jak ręka zaczyna mi drżeć, bo w głębi duszy spodziewałam się odpowiedzi na to retoryczne pytanie.

- Twój przyjaciel Adam! - wesołość w jego głosie była przesadzona - Nie powinienem wydawać samosądów mówisz? To świetny pomysł! - rzucał we mnie jadem, więc odruchowo zrobiłam krok w tył - Daj Boże, żebym nie był już nigdy świadkiem takiej sytuacji, bo skorzystam z twojej rady i zostawię biedną dziewczynę na pastwę losu!

Czułam się przytłoczona. Nie odezwałam się od razu. Chłopak wyciągnął w moją stronę papierosa, a ja przyjęłam go bez wahania. Drżącą ręką przystawiłam go do ust zaciągając się dużą porcją dymu. Mimowolnie kaszlnęłam czując drapanie w gardle. Nie wiedziałam, co mam odpowiedzieć. Po zachowaniu Adama w klubie niespecjalnie mnie to dziwiło. Poczułam żółć napływającą do gardła myśląc sobie ile czasu spędziłam z nim w samotności.

- Przepraszam... - mruknęłam nie wiedząc za bardzo, co innego mogłabym powiedzieć w takiej sytuacji. - On przestawił mi to w inny sposób, ostrzegał mnie przed tobą. Mówił o tej sytuacji, jakby ten... - cisnęło mi się na usta przekleństwo - chłopak... na to nie zaslugiwał - wzięłam głęboki oddech - dodatkowo twoja wizyta w szpitalu, potem pocisk w udzie... - wymieniałam.

Wzrok chłopaka nie wyrażał zupełnie nic. Nie potrafiłam odczytać, co chodziło mu po głowie. Czułam się bardzo niekomfortowo, ta cała rozmowa była dziwna. Nie musiał mi się tłumaczyć, jednak zrobił to. Wyjaśnił. Wybielił się z zarzutów.

- Ludzie nie dzielą się na dobrych oraz złych. Są też ci pomiędzy... i choć bliżej mi do tych drugich to warto czasem zmienić perspektywę, przestać być stronniczym - głos chłopaka był pusty, niewzruszony.

Wyrecytował te słowa jak mantrę, która służyła mu do opanowania umysłu, oczyszczenia go ze splamień. Jakoby samego siebie przekonywał do słuszności tych słów. Nie mogłam się z nim nie zgodzić. Choć wiedziałam, że nie jest dobry nie uważałam też, że był zły. Był tajemniczy, skutecznie skrywał swoje grzechy, jeśli takowe posiadał.

Stability that Fell in Love with the ChaosOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz