Rozdział 8 - „Wiem, co zrobiłaś"

76 12 18
                                    

Nerwowo ściskałam w ręce telefon, czekając aż głos matki odezwie się po drugiej stronie. Nie było mowy, że się wycofam. Liczyłam się z tym, że Nathan się dowie, ba byłam tego pewna. Nie chciałam natomiast, żebym to ja była oficjalną pomysłodawczynią.

- Naomi? - zimny głos wyrwał mnie z rozmyśleń. - Czym sobie zasłużyłam na telefon? - mimowolnie przewróciłam oczami, choć nie mogła tego widzieć.

- Cześć mamo - mocniej zacisnęłam palce na urządzeniu. - Dziś w szpitalu wpadłam na pewien pomysł. Potrzebuję twojej pomocy - usłyszałam ciche westchnięcie, ale nie przejęłam się. - Jest tu taka cudowna dziewczynka. Mila Mayers, chciałabym spełnić jej marzenie - użyłam jej nazwiska celowo, ojciec dziecka miał być, bowiem kolejną moją kartą przetargową.

- I do czego jestem ci potrzebna? - zapytała niemal od razu wyraźnie zainteresowana Penelope Frost.

- Chcę zorganizować dogoterapię. Jej marzeniem jest pies, a w szpitalu nie może go mieć. Rozmawiałam z ordynatorem, żeby udało się to zorganizować potrzebujemy powodu na to przedsięwzięcie. Wydarzenie charytatywne byłoby idealne. Skierujemy uwagę na szpital, zainteresujemy darczyńców, a przy okazji ta cudowna dziewczynka dostanie prezent z okazji Bożego narodzenia. Ma glejaka, podupada na zdrowiu... - gadałam jak najęta. - Dodatkowo będzie to świetne zagranie PRowe, twoja córka organizuje wydarzenie w szpitalu i tak dalej - choć zabrzmi to okrutnie, sądziłam, że ten argument przekona ją najbardziej.

Nim dostałam odpowiedź matka głośno westchnęła.

- Naomi... Musisz postarać się oddzielać swoje uczucia od pracy. Wykończysz się psychicznie, jeśli do wszystkiego będziesz podchodziła aż tak emocjonalnie - niemal zakrztusiłam się śliną, brzmiała na zatroskaną.

Penelope Frost nie dawała matczynych rad często. Na palcach u jednej ręki byłabym w stanie zliczyć wszystkie razy, gdy wychodziła z niej opiekuńczość.

- Zobaczę co da się zrobić. Kiedy chciałabyś to zorganizować? - uśmiechnęłam się szeroko.

- Tylko nie panikuj... - zaczęłam cicho - w piątek. Chcę zdążyć przed świętami.
Odpowiedzi nie dostałam od razu. Matka odchrząknęła i gdy już byłam pewna, że odmówi zaskoczyła zapewne zarówno mnie, jak i siebie samą.

- Załatwię pozwolenie i puszczę informacje do mediów - jej głos był pozbawiony emocji, ale mogłam przysiąc, że zrobiła to dla mnie, nie dla wizerunku.

Penelope Frost zrobiła coś dla mnie, bo byłam jej córką.

- Dziękuję mamo - pisnęłam.

- Pomyśl o tym, co ci mówiłam. Będziemy w kontakcie. Załatw psa i zadzwoń do ordynatora - rozłączyła się, a w moim brzuchu rozlało się przyjemne ciepło.

Upiekłam dwie pieczenie na jednym ogniu, zadzwoniłam do schronisk w całym Nowym Jorku, by znaleźć idealnego pupila o przyjaznym charakterze. Nikt mi nie odmówił ze względu na wagę sytuacji i dodatkową promocję adopcji zwierząt.
Nie znalazłam idealnego psa pod kątem wyglądu, znalazłam natomiast takiego, którego nikt nie chciał, był za duży i często szczekał, przez co potencjalne nowe domy się wycofywały mimo jego łagodnego charakteru. Stwierdziłam, że będzie idealny.

Ordynator szpitala również nie brzmiał na zaskoczonego, gdy po czterech godzinach od naszej rozmowy odebrał telefon z informacją o tym, że dopięłam swego, a pozwoleniem zajmie się moja matka.


.


W piątek obudziłam się podekscytowana, cieszyłam się tak, jakbym to ja sama miała dostać prezent na święta. Nie obchodziło mnie nic poza niespodzianką dla dziewczynki, gdyby nie notatka w kalendarzu zapomniałabym pewnie o wieczornej imprezie urodzinowej Juliana.

Stability that Fell in Love with the ChaosOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz