Sobota mimo potwornego bólu głowy minęła mi produktywnie. Starałam się przygotować na zajęcia z przyszłego tygodnia, odpychając na bok myśli o moim żałosnym występku poprzedniego dnia. Wiedziałam, że nie mogę sobie pozwolić na rozpamiętywanie poprzedniej nocy, bo nie mogłam pozwolić sobie na tracenie czasu w tak idiotyczny sposób. Podobnie minęła niedziela. Musiałam być skupiona na nauce i nie pozwolić destrukcyjnej myśli o tym, że zawiodę mojego ojca i przyniosę wstyd jego nazwisku.
Robert Frost był cenionym kardiochirurgiem, ludzie z całych Stanów Zjednoczonych zjeżdżali się do niego, a kolejki na zwykłą konsultację były ustalone na kilka lat później. Paradoksalnie część z nich nie dożywała nawet terminu wizyty. Szczęśliwcy natomiast dziękowali mu dozgonnie za pomoc. Nawet teraz, dwa lata po jego śmierci wysyłają listy z kondolencjami, kwiatami, bądź wpłacają na fundację rodziców niemałe sumy.
Presja, która na mnie spoczywała była ogromna i odczuwałam ją na każdym kroku. Wiedziałam, że nie dorównam mu nigdy, ale nie chciałam, żeby jego pamięć i nazwisko zostało zhańbione przez jakąkolwiek moją wpadkę.
Zerknęłam na zegarek i zdałam sobie sprawę, że muszę się spieszyć. Założyłam obcisłe spodnie i cienki sweterek, na który narzuciłam ciepłą kamizelkę. Zrobiłam lekki makijaż i związałam włosy w wysoki kucyk. Po włożeniu butów zerknęłam szybko na siebie w lustrze. Wyglądałam zwyczajnie i w takim wydaniu czułam się najlepiej. Wychodząc z mieszkania zamówiłam taksówkę przez aplikację i wstukałam odpowiedni adres.
Podróż minęła szybko. Było to kameralne wydarzenie jednej z nowojorskich fundacji, gdzie ludzie przychodzili się pokazać i wpłacić datki. Grupowy czat, którego dla świętego spokoju nie czytałam od feralnego wydarzenia z piątku pokazywał 150 nieodczytanych wiadomości.
Ja: właśnie wysiadłam z taksówki. Gdzie jesteście?
Kai: Pod bocznym wejściem. Czekamy jeszcze na Juliana. :D
Zablokowałam telefon i schowałam go do tylnej kieszeni spodni. Z oddali widziałam znak rozpoznawalny naszej grupy - rudowłosą koleżankę, co swoją drogą było naszym żartem, jeszcze z czasów licealnych. Przyspieszyłam kroku i pomachałam znajomym, którzy również mnie zauważyli.
- Hej Naomi! - przywitał się Matt, otwierałam usta by coś powiedzieć, ale mnie wyprzedził - Nieźle zabalowałaś, długo męczył cię kac? - dogryzł mi i poruszył znacząco brwiami.
- Mogę się upewnić, że nie wpuszczą cię na ten mecz, jeśli nie skończysz kłapać dziobem - zaśmiał się i uniósł ręce w geście poddania.
- Nathan nie miał nic przeciwko i kazał ci przekazać, że nie może się doczekać, aż odezwiesz się na trzeźwo - posłałam mu piorunujące spojrzenie.
- Matt zamkniesz się w końcu? - Olivia posłała chłopakowi kuksańca w bok i spojrzała na mnie przepraszajaco.
- Julian! - krzyknęła Aria i machnęła ręką w stronę zbliżającej się do nas sylwetki chłopaka.
Uwaga na na chwilę odwróciła się od mojej osoby, a ja tysięczny raz wyklęłam w głowie moje piątkowe upojenie alkoholowe.
- Część wam i oczywiście witam imprezowiczkę - uśmiechnął się szeroko i objął mnie ramieniem, przewróciłam oczami, ale odwzajemniłam uścisk - Rozpiera mnie duma. Czuję się jak ojciec na rozdaniu dyplomu - przetarł niewidzialną łzę wzruszenia - W życiu nie spodziewałbym się, że nasza idealna studentka medycyny potrafi tak odpalić wrotki.
- Ha ha - powiedziałam ironicznie - Śmiało! Ktoś jeszcze ma coś do dodania? Teraz jest idealny moment. Jak przekroczymy próg stadionu nie ręczę za siebie - pogroziłam im palcem, co spotkało się ze śmiechem ze strony moich znajomych.
CZYTASZ
Stability that Fell in Love with the Chaos
RomanceJak stabilizacja zakochała się w bałaganie? Historia o miłości nieoczywistej, trudnej, ale bardzo namiętnej. A ty ile jesteś w stanie poświęcić dla osoby, którą kochasz? Jak daleko potrafisz nagiąć swoje zasady moralne? Jak bardzo potrafisz wyjść...