27.

277 27 2
                                    

Nadeszła wiosna. Mimo wysokich temperatur, pąków kwiatów i widocznie zakwitających drzew nad miastem krążyła nieprzyjemna czarna chmura. Deszcz padał od samego rana I nie zapowiadało się na to, aby w najbliższym czasie miało wyjść słońce. Do tego wiał niemiłosiernie nieprzyjemny wiatr. Ludzi na ulicy było niewiele. Większość chowała się za parasolami albo biegła z kapturem na głowie aby zbytnio nie przemoknąć.

Brunet na szczęście miał parasol. Na nieszczęście jego czysty garnitur i tak był już cały mokry. Nie wziął auta. Stwierdził, że idąc do biura szybko skoczy po ważne papiery i po problemie. Wszystko dobrze się układało, więc nie chciał aby cokolwiek popsuło mu humor. Nie spodziewał się, że deszcz pokrzyżuje mu spokojny spacer.

Pędził przez ulicę chcąc jak najszybciej schować się w ciepłym pomieszczeniu budynku. Juz go widział, już mignął mu przed oczami ogromy szyld nad innymi budynkami z napisem Jung Company. Już się ucieszył.

Wtedy niespodziewanie ktoś w niego wpadł z takim impetem, że i teczka, którą trzymał i parasol wypadły mu z dłoni wpadając w chyba największą istniejąca kałuże w pobliżu. On natomiast pod wpływem uderzenia stracił równowagę i poleciał do tyłu również mocząc sobie nie tylko spodnie ale i to, co miał pod spodem.

— Przepraszam, nic ci nie jest?!

— Kurwa mać! Jak chodzisz, do cholery?! — krzyknął. W przeciągu kilku sekund fryzura została zniszczona a on cały przemókł. Zacisnął dłonie w pięści I prędko podniósł teczkę z bardzo ważnymi dokumentami. Cóż, po spotkaniu z wodą nadawała się już jedynie do wyrzucenia.

— Co?! Trzeba było patrzeć jak chodzisz! — krzyknęła dziewczyna, która na niego wpadła. Z początku poczuła wstyd, jednak widząc reakcje obcego jedynie się zdenerwowała.

— Ja?! To ty na mnie wpadłaś! — spojrzał na swoją koszulę. Była nie dość, że cała przemoczona i przyklejała mu się do ciała to na dodatek na środku powstała jakaś brązowa plama. Kiedy zobaczył kubki z kawa w jej dłoni i jeden na ziemi gdzieś obok posklejał fakty. — Świetnie! Jeszcze przez ciebie koszula nadaje się na śmietnik a do najtańszych nie należała!

— Jakbyś patrzył przed siebie a nie na swoje obciachowe buty to byś mnie zauważył!

— Jakie buty?! Dziewczyno to obuwie jest droższe pewnie od całego twojego ubrania! Przez ciebie straciłem ważną umowę I jeszcze chcesz mi wmówić, że to moja wina?! Jeżeli to jakiś glupi sposób na wyłudzanie odszkodowania, to ci się nie udało.

— Jesteś tylko głupim korposzczurem, który myśli, że każdy chce twoich pieniędzy. Burak... — warknęła. Z jej czarnych włosów woda skapywała juz jakby przed chwilą wyszła spod prysznica. W zasadzie nie miała zamiaru kłócić się z jakimś przypadkowym facetem na ulicy. Zdenerwował ją, a coraz mocniej czuła pieczenie na policzku I przy prawym oku. Podczas zderzenia końcówka od parasola zdążyła zranić ją w twarz.

— Jak mnie nazwałaś?! Masz szczęście, że nie mam czasu, bo inaczej byśmy się policzyli! — odparł mierząc ją wściekłym spojrzeniem.

— Znając takich jak ty przestraszyłbyś się i nasłał na mnie swoich śmiesznych prawników. Nie boję się, to przez ciebie i to, że jesteś łamagą we mnie wpadłeś.

— To ty we mnie wpadłaś!

— No chyba nie!

— No chyba tak! Wiesz co, nie mam czasu na kłótnie z jakąś randomową laską, która myśli, że cały świat kręci się wokół niej — mruknął I sięgnął po nadal leżący parasol. Później oddalając się zauważył różowe etui telefonu, który widocznie wypadl dziewczynie z ręki. Zazwyczaj taki nie był, ale jakoś go zdenerwowała. Idąc więc nadepnął na telefon, który leżał ekranem do góry I poruszył stopa słysząc trzask pod butem. Odwrócił się do dziewczyny z wrednym uśmiechem na ustach. — Ups, to twój? Nie zauważyłem go.

The Office ||Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz