Rozdział dwudziesty dziewiąty

19 1 0
                                    

Arlo

Czekała mnie rozmowa z Rose. Ponownie w mieście. Przygotowania do imprezy ruszyły pełną parą. Parę dni i konfrontacja. Na samą myśl czułem przypływ adrenliny. Rose czekała na mnie przy altance, z dala jednak zauwazyłem, że rozmawia ze swoją córką i to dosyć żwawo. Po chwili dziewczyny postanowiły się oddalić od publiczności.

W ukryciu podążyłem za nimi. Na twarzy Rose zauważyłem lekki niepokój, pomyślałem więc, że doszło do czegoś o czym nikt nie mógł się dowiedzieć. Dlatego się ulotniły.

Stały niedaleko toalet, za budką, w której miały znaleźć się kręcone frytki. Wkradłem się więc do budki, ukrywając jakiekolwiek dźwięki. Oby mnie nie wyczuła. Była zbyt zła, może nie zwróci uwagi. Słuchałem uważnie ich dziwnej, niezrozumiałej dla mnie wymiany zdań, uprzednio włączając dyktafon.


- Kurwa, mówiłam ci byś uważała. - Rose starała się mówić cicho, lecz nie do końca mogła ukryć swoją frustrację. 

- Mamo, starałam się naprawdę. - Za to Lili była ewidentnie przestraszona. 

- Gdybyś nie spierdoliła akcji w szkole to miałabyś ze sobą Hugo, który na pewno by ci pomógł.

- Wątpię mamo. On się zrobił strasznie słaby i beznadziejny.

- Tak jak ty! - syknęła. No no. A tak ją kocha.

- Przepraszam.

- Skończ. Schowałaś to porządnie? - Ciekawe co takiego miała ukryć. 

- Tak. Zakopałam je w najświeższym grobie. Nie widać różnicy.

- Idiotko! Mówiłam, byś nie zwracała się takim nazewnictwem. Ktoś może nas podsłuchać. 

Rose nandal coś gadała, musiała niestety ściszyć głos, poniewać już nie rozumiałem. Wydawało mi się, że musiały się oddalić. Wyłączyłem ten mikroskopijny rejestrator i wyszedłem ostrożnie z budki, rozglądając się dookoła. Na szczęście ich nie było ani nikogo innego.

Podbiegłem do toalety i zamknąłem się w niej. Wysłałem wiadomość do adwokata, by zorganizował śledzenie dziwnego zachowania kogokolwiek na cmentarzu w miejscu przeznaczonym dla dzieci. Dostałem odpowiedź, że za parę dni niech go przeszukają. Usunąłem konwersację. 

Telefon przestraszył mnie dzwonkiem. To była Rose.

- Tak.

- Gdzie jesteś?

- Byłem na miejscu ale cię nie znalazłem, jestem w toalecie. Daj mi chwilę. 

Rozłączyła się bez słowa. Ochlapałem się lekko wodą na spodniach. Zrobiłbym to na rękawach, ale kurtka nie ułatwiała mi zadania.

Rose siedziała na ławce. Kolorowy bluszcz obrastał całą altankę.

- Wszystko w porządku? - zapytałem, warto było pograć choć odrobinę zmartwionego.

- Nie. Ale nie twój interes. Czy twoja nowa podopieczna już sobie radzi? - Od razu zmieniła temat. 

- Różnie to jeszcze bywa - skłamałem. 

Było całkiem dobrze. Bez osób męczących ją, ze wszystkimi ćwiczeniami i terapiami wszystko szło nawet nieźle.

- Mam nadzieję, że jak moja córka wróci do szkoły to będzie spokój.

- Jeśli popracujesz nad Lili, by w końcu jej odpuściła, to tak będzie. 

Rose, pokręciła tylko głową. Wiedziała bardzo dobrze, że jej mała suka jest paskudna. Choć przy matce było mi jej nawet szkoda.

Bez powrotu - ZAKOŃCZONA - w trakcie korektyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz