Rozdział XXIV

442 25 2
                                    

                                                  SARAH

Dźwięk trąbiących samochodów wyrywa mnie ze snu. Zerkam na zegarek i przecieram oczy ze zdziwienia.

Cholera!

Podbiegam do komody i wywalam wszystkie ubrania, by znaleźć dresowy komplet. Pospiesznie zakładam tenisówki i wbiegam do sypialni po telefon.
Spoglądam na ekran i dostrzegam dwadzieścia nieodebranych połączeń. Wszystkie pochodzą ze szpitala.

Chwytam za klucze od mieszkania i wybiegam na klatkę schodową. Próbuję dodzwonić się do recepcji szpitala, w którym operowana jest moja babcia, ale bez skutecznie. Odzywa się poczta głosowa.
Klnę pod nosem i wybiegam z budynku. Próbuję złapać taksówkę, ale żadna z nich się nie zatrzymuje. Macham ręką i wykrzykuję do samochodów, ale nikt nie reaguje. Ciężarówka wjeżdża w kałużę i ochlapuje mnie błotem.

Kurwa! Jak jedziesz debilu?!

Wracam na chodnik i biegnę ile sił w nogach w stronę szpitala. Zrywa się potężny wiatr, a moje ciało owłada chłód. Mokre ubrania kleją mi się do skóry.
Próbuję po raz kolejny dodzwonić się do placówki, ale tym razem nie słyszę nawet sygnału.
Spóźniłam się! Zaspałam, a obiecałam babci, że będę na miejscu. Jak to możliwe do cholery?!

Następuje urwanie chmury, a niebo ogarnia mrok. Drzewa kołyszą się niespokojnie. Poza mną nie ma dookoła nikogo. Pomimo nagłego skurczu biegnę dalej, a łzy zwisają mi z rzęs. Krople deszczu mieszają się z moim płaczem.
Zaciskam zęby i nawet na chwilę się nie zatrzymuję.

Czuję, jakby moje nerwy stanęły w ogniu. Sapię głośno ze zmęczenia. Nie wiem, ile czasu zajęła mi droga, ale jestem przed głównym wejściem do szpitala. Telefon rozładował mi się po drodze.
Wbiegam do środka i podbiegam do windy. Nerwowo uderzam w przycisk, ale drzwi nie otwierają się. Biegiem kieruję się schodami na drugie piętro. Ludzie patrzą na mnie jak na wariatkę. Słyszę za plecami wykrzykującego ochroniarza. Jest tuż za mną. Biegnę resztką sił na koniec korytarza, zostawiając ślady błota na białej, sterylnej podłodze.

Dobiegam do drzwi, nad którymi zapalone jest czerwone światło. Na szybie widnieje informacja o przejściu tylko dla personelu. Próbuję otworzyć drzwi, ale bezskutecznie.
Podbiega do mnie rozwścieczony pracownik ochrony i chwyta mnie za kaptur.

- Zostaw mnie! Tam jest moja babcia! - Wykrzykuję i próbuję wyrwać się z jego uścisku.

Mam zbyt mało siły. Mężczyzna przykłada do ust krótkofalówkę i mówi do niej coś dla mnie niezrozumiałego. Kopię go i wbijam paznokcie, a ten powala mnie na ziemie.
Chłód posadzki ogarnia mój policzek. Mam mroczki przed oczami.
Wpół świadoma spoglądam w stronę drzwi od sali operacyjnej. Otwierają się i wychodzi z nich lekarz, a zaraz za nimi asystenci, którzy wyprowadzają czarny worek na łóżku szpitalnym.

Nie! To nie może być prawda. - Ryknęłam.

Lekarz podchodzi, ale nie słyszę, co do mnie mówi. Udało mi się jedynie wyczytać z ruchu jego ust: Przykro mi.
Mam szum w uszach i kręci mi się w głowie. Łzy zalewają mi policzki, całym ciałem wstrząsa ból.

Krzykiem wyrywam się ze snu. Budzę się cała obolała i zalana potem. Oczy mam mokre od łez.
Za oknem trwa burza, silny wiatr buja na boki gałęziami. Co chwilę na niebie pojawia się błysk.
Spoglądam na Connora, ale ten śpi głębokim snem.

Po ciemku sięgam po szklankę wody, żeby pozbyć się uczucia suchości w gardle. Chwytam za latarkę i po cichu wychodzę z pokoju. Na korytarzu słychać odgłosy deszczu dudniącego w drewniany dach.
Schodzę na dół, a całe pomieszczenie pozostaje w mroku. Kieruję latarkę na kanapę, skąd dobiega pochrapywanie. Podchodzę bliżej i zauważam Brysona zawiniętego w koc.
Przez chwilę przyglądam się, jak jego klatka piersiowa spokojnie unosi się w górę i opada z każdym oddechem.

Po cichu wychodzę na werandę. Wiatr przyjemnie muska moją skórę. Siadam na krześle i przykrywam się pledem. Wsłuchuję się w dźwięk wystukiwany przez deszcz, momentami zagłusza go piorun.
   Czuję wewnętrzny spokój, że był to tylko zły sen, ale z drugiej strony myśl, że może być to nasza przyszłość, mnie przeraża.
Strach przed operacją jest wielki, ale jeszcze bardziej niepokoi mnie fakt, że może do niej w ogóle nie dojść. Boję się, że nie uda mi się, chociaż spróbować uratować życie bliskiej mi osobie.
Przyciągam kolana do siebie i próbuję ukoić moje nerwy, spoglądając na ulewę.

- Dzięki Bogu, że nie poszłaś na spacer w taką pogodę. - Wzdrygłam się na dźwięk głosu Brysona.

Byłam tak pogrążona we własnych myślach, że nie usłyszałam jego kroków. Podszedł bliżej mnie i usiadł na krześle.

- Chyba sam nie byłbym na tyle odważny, żeby szukać cię o drugiej w nocy gdzieś w lesie. - Wyszeptał.

- Dlaczego wstałeś?

- Burza... - Odpowiada krótko. - I oślepiająca mnie latarka.

Zaśmiałam się.

- Mogłaś podglądać mnie bardziej dyskretnie.

- Wybacz, nie miałam tego w planach.

Poklepał swoje udo, dając mi do zrozumienia, że chce mnie bliżej siebie.
Siadłam mu na kolanach i wtuliłam się w jego ciepłe ciało.
Odgarnął moje włosy za ucho i uniósł podbródek, bym patrzyła mu prosto w oczy.

- Płakałaś? - Zapytał, gdy dotknął mojego mokrego policzka.

- Coś wpadło mi do oka. - Skłamałam.

Delikatnie musnął moją wargę.

- Planujesz wyprowadzkę? - Zapytałam dosyć niepewnie.

- Chodzi mi to po głowie. Narazie mam sporo obowiązków w pracy. Ale tak... rozglądam się za nowym lokum.

- Może chciałbyś przeprowadzić się do mnie? Wiem, że to nie takie luksusy, do jakich jesteś przyzwyczajony i jest mało miejsca....

- Ciekawa propozycja - Przerwał mi. - Tym bardziej że chciałbym cię mieć blisko siebie. - Zakręcił pasemko moich włosów na palec.

- Bryson... co jest między nami? - Wyszeptałam.

- Nie wiem, ale podoba mi się to. Działasz na mnie jak nikt inny. - Muska moją szyję, pozostawiając ciarki na mojej skórze. - Chyba jestem już za stary na bycie twoim chłopakiem.

Cicho się zaśmiał, a w brzuchu szaleją mi motylki.
CHŁOPAK... myśli o nas poważnie. To nie chwilowe zauroczenie, on chce ze mną być w związku.

- Bałabym się, że złamiesz mi serce... jak każdy chłopak, tylko na tyle was stać. - Powiedziałam sarkastycznie.

Parsknął śmiechem.

- Spokojnie, pamiętaj, że pracuję w medycynie. Może i nie jestem kardiologiem, ale jako chirurg jestem w stanie dużo zdziałać, żeby poskładać twoje złamane serduszko. - Połaskotał mnie po żebrach.

- Jesteś chirurgiem?

- W zasadzie to neurochirurgiem. - Odpowiedział.

Wtedy doznałam olśnienia...

Wakacyjny Age Gap [+18]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz