Rozdział XXVII

451 22 1
                                    

                                                  SARAH

    Wszystko dzieje się na prawdę. Facet, który kilka miesięcy temu zawrócił mi w głowie na Dominikanie, leży teraz w mojej sypialni w San Francisco. Żeby tego wszystkiego było mało, to właśnie się do mnie wprowadził. Choć wygląda to dosyć komicznie, gdy w mieszkaniu niezależnej singielki pojawił się on. Facet wyglądający, jak bóstwo leży w mojej uroczej pościeli w serduszka.
Ten widok zdecydowanie zrobił mi dzień.

Zjedliśmy wspólnie śniadanie i trochę się poprzytulaliśmy.
Po chwili czułości z rana, każdy poszedł w swoją stronę.
Wiem, że Bryson nie jest zadowolony z mojej pracy, ale nie mam wyboru. Nie chcę być jego utrzymanką, a pieniądze na leczenie babci same się nie zbiorą.
Dla dobra naszej relacji musiałam nakłamać, że z moim szefem dogadałam się na zmianę stanowiska. Od teraz miałam pracować jako barmanka.
Mam nadzieję, że kłamstwo ujdzie mi na sucho. Jestem biała w temacie drinków.

. . .

Czas w klubie upłynął mi dosyć szybko. Z reguły w tygodniu jest niewielki ruch w godzinach popołudniowych. Na dobrą sprawę moglibyśmy otwierać dopiero późnymi wieczorami, ale Pete się uparł, że klub ma być otwarty już od czternastej. Wedle jego teorii mężczyźni znudzeni swoją robotą biurową, przychodzą tutaj tuż po godzinach pracy, by zanurzyć swoje myśli w szklance whiskey. Przy okazji cieszą oko, spoglądając na występ atrakcyjnych kobiet.
Jest w tym ziarenko prawdy.

Kilka stówek udało mi się zarobić, ale to i tak zdecydowanie za mało. Przez mój urlop nic nie wskoczyło mi na konto, dlatego klub na kilka tygodni stanie się moją codziennością. Muszę brać nadgodziny, by odrobić zaległości. Pete ledwo pozwolił mi się dzisiaj wcześniej wyrwać.
Obiecałam Lisie, że ją nie zawiodę i pojawię się na aukcji charytatywnej na jej uczelni. Wiem, jak bardzo lubi swoją pracę i kocha te dzieciaki. Wcale się jej nie dziwie, że chce im pomóc, a zbiórka to naprawdę świetny pomysł.
W mieszkaniu pojawiłam się tylko na chwilę, by się odświeżyć i przebrać w bardziej formalny strój. Brysona jeszcze nie było w domu. W zasadzie nawet nie wypytywałam, o której godzinie kończy pracę.
Chyba zapomniałam, jak to jest być w związku...

  W Golden Gate pojawiłam się chwilę przed dwudziestą. Przed uniwersytetem dostrzegłam sporą ilość samochodów. Lisę udało mi się znaleźć, biegającą między pierwszym a drugim piętrem.
Wyglądała na zadowoloną, ale zarazem lekko zestresowaną.

- Parking jest praktycznie cały zastawiony samochodami! - Powiedziałam radośnie.

- Super! Fajnie, że udało ci się zjawić. - Przytuliła mnie na przywitanie. - A teraz musisz mi na szybko pomóc. Za dziesięć minut zaczynamy.

     Przed samą licytacją została zorganizowana mała wystawa prac, tak aby każdy z gości mógł przyjrzeć się bliżej artystycznym zmaganiom dzieciaków. Dodatkowo każdy z rysunków posiadał tabliczkę z krótkim opisem od autorów. Notka zawierała marzenia i plany na przyszłość dzieci z domu dziecka w różnym wieku. Za serce chwytały w szczególności te, które jako największe pragnienie uznawały ciepło domu i kochającą rodzinę.

Nie przepadam za dziećmi, ale czytając właśnie te marzenia, samej zebrała mi się łza w oczach.

  Usiadłam w rogu sali wykładowej za kotarą, tak abym mogła w ciszy obserwować przebieg licytacji. Oprócz dziecięcych rysunków licytowane były też różne przedmioty wartościowe, które złożone zostały przez anonimowych dobroczyńców.

- Praca numer trzynaście. Cena wywoławcza to 50 dolarów. - Powiedział prowadzący.

Obraz z żywą kompozycją barw oprawiony w złotą, zdobioną ramę. Wykonany farbami akrylowymi, przedstawiał bukiet kwiatów łąki. Jak dobrze pamiętam, wykonała go dziewczynka ze spektrum autyzmu, która niestety została porzucona przez swoich rodziców ze względu na swoją wyjątkową odmienność.

Kobieta z trzeciego rzędu uniosła tabliczkę.

- Mamy 50, ktoś da więcej?

Starszy mężczyzna z pierwszego rzędu rzucił kwotę trzycyfrową. Zaraz po nim dyrektor uczelni przebił cenę dwukrotnie, a kobieta licytująca z samego początku wykrzyczała 500-dolarów.
   Muszę przyznać, że ta praca jest tego warta. Gdybym tylko znajdowała się na widoku, sama z chęcią spróbowałabym ją wylicytować.

- 500-dolarów po raz pierwszy... po raz drugi - Przewodniczący budował napięcie.

- 10 tysięcy dolarów. - Usłyszałam męski głos.

Kwota zdecydowanie zbiła z tropu. Zaskoczona, a zarazem zaciekawiona błądziłam wzrokiem po sali, by natknąć się na licytującego mężczyznę. 
W przedostatnim rzędzie, w pół cieniu dojrzałam go w białej koszuli. Dumnie unosił w górze tabliczkę.
Bryson pojawił się na aukcji i wykrzyczał najwyższą kwotę tego wieczoru.

- 10 tysięcy dolarów po raz pierwszy, drugi i trzeci! Sprzedane dla niezastąpionego Pana w białej koszuli! - Wykrzyczał w euforii prowadzący.

Młotek zastukał trzy razy, tym samym kończąc licytację.

- Dziękujemy wszystkim zebranym, a teraz zapraszam do finalizacji Państwa zakupów oraz na przepyszny poczęstunek przygotowany przez studentów naszej uczelni. - Powiedziała przez mikrofon Lisa.

Chwilę po tym zbiega ze sceny i wpada na mnie.

- Słyszałaś to?! 10 tysięcy dolarów! - Piszczała z radości. - Sarah twój koleś jest niemożliwy. - Dodała i mocno mnie przytuliła.

- Sama jestem w szoku. Nie wiedziałam, że dzisiaj się tu zjawi.

- Jest co świętować. Pieniądze na spokojnie starczą na kilka wyjazdów z dziećmi. Za tą sumę uda się zorganizować dodatkowe zajęcia dla najbardziej potrzebujących. - Oznajmiła i chwyciła mnie za rękę. - Chodź, przypilnujesz, by każdy zapłacił. Podliczymy kasę.

   Usiadłam obok przyjaciółki w miejscu wyznaczonym do zapłaty. Ja odbierałam pieniądze, a Lisa dziękowała za przybycie i czynny udział w licytacji. Starannie podliczałam banknoty i zapisywałam dane do kontaktu w sprawie odbioru wylicytowanych przedmiotów.
Całość przebiegała sprawnie w kolejności chronologicznej, dzięki oznaczeniom każdych prac. Z niecierpliwieniem czekałam na kwitek z numerem trzynaście.

- Ma pan gust, panie Howard. - Powiedziałam, gdy ten podszedł do naszego stolika.

Wręczył mi numerek, a zaraz po tym plik banknotów.

- No proszę... a to ci niespodzianka.

- To Lisa, pamiętasz? Pisałeś do niej wtedy na Dominikanie. - Wspomniałam.

- No pewnie, miło cię poznać. - Wyciągnął dłoń w kierunku Lisy.

- Bardzo dziękujemy za tak hojny gest panie Howard.

- Mów mi po imieniu. W końcu będziemy przebywać od teraz w swoim towarzystwie znacznie częściej. - Spojrzał w moją stronę i puścił mi oczko.

Motylki w moim brzuchu oszalały.

Zamknęłam skrzyneczkę z pieniędzmi i wręczyłam ją przyjaciółce.

- Na dziś już jesteś wolna. - Uśmiechnęła się i udała się na zaplecze.

- Kawa i ciastko? - Zapytał Bryson.

- Umieram z głodu.

- To może kolacja? Jestem samochodem, zabiorę nas do fajnej restauracji. - Zaproponował.

- Najpierw ciastko, a później kolacja.

- Kolejność powinna być chyba trochę inna. - Usta wygięły mu się w uśmiech.

- Sam zaproponowałeś najpierw kawę i ciastko. - Wytknęłam mu.

Chwyciłam go za rękę, a on odwzajemnił mój uścisk. Chwilę później pocałował mnie w usta.

- Musimy ustalić, na której ścianie w naszym mieszkaniu zawiesimy ten piękny obraz, który udało ci się kupić.

Wakacyjny Age Gap [+18]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz