Rozdział 1

364 22 2
                                    

Czerwiec 2023 roku

Julia

– Co za idiota – rzucam w przestrzeń. Odpowiada mi wymowne milczenie Marzeny.
Jeszcze niedawno mówiłam do niej „ciociu", dopiero teraz czuję się na tyle swobodnie, by zwracać się do niej po imieniu. Nigdy nie chciała być nazywana mamą, bo przecież tę mam tylko jedną. A raczej miałam. Bo już jej przy mnie nie ma.

Siedzimy na murku przed domem i usiłujemy cieszyć się upalnym majem. „Usiłujemy" to dobre określenie. Wiem, że Marzenę dręczą niezapłacone rachunki i coraz trudniej jest jej związać koniec z końcem. A mnie? Mnie męczy wiele spraw, głównie przeszłość. Choć aktualnie najbardziej irytuje mnie kretyństwo chłopaka, którego właśnie obserwuję.

Wystawiam twarz do słońca i wdycham zapach świeżo skoszonej trawy. Tegoroczna wiosna jest piękna, ale nie potrafię się nią cieszyć. Zresztą nie cieszy mnie prawie nic od ponad dwóch lat, kiedy mój świat – nieidealny, utkany z braku perspektyw i poczucia bycia niewidzialną – się zawalił. Powoli, mozolnie próbuję go odbudowywać, ale wciąż mam wrażenie, że cegły, które stawiam jedna na drugiej, rozsypują się jak domek z kart.

Marszczę brwi i znów na niego spoglądam. Jasnobrązowe włosy w słońcu wydają się jeszcze jaśniejsze, złocistokarmelowe. Trochę jak nadzienie w moich ulubionych krówkach ciągutkach. Cholera, czy naprawdę powinnam zwracać uwagę na takie szczegóły?! Mam ciekawsze rzeczy do roboty.

– Boże... zachowuje się jak małpa w zoo. – Wzdycham głośno, chcąc sprowokować Marzenę.

Jasne, jest zastępczym rodzicem, więc broniłaby go nawet, gdyby ukradł relikwie z kościoła, na drugie śniadanie wciągał koks i zostawiał w łazience zużyte prezerwatywy. Nie, nie przesadzam. Ale mogłaby chociaż przyznać, że ten chłopak robi z siebie idiotę. Z faktami się nie dyskutuje.

– Taki już jest – odpowiada zdawkowo.

Przewracam oczami i znów tonę we własnych myślach, które od pewnego czasu przypominają raczej błotnistą breję niż tęczę z bajki o kucykach.

To nie fair. Wszyscy traktują go wyrozumiale, każdy daje mu fory. Kuba ma w sobie coś, co sprawia, że zjednuje sobie przychylność innych, zanim jeszcze się odezwie. I nie, wcale nie chodzi o wygląd, choć ten niezaprzeczalnie jest jego atutem. Ma to nieokreślone coś, jakąś iskrę, która sprawia, że ludzie są nim zainteresowani.

Widocznie krąży we mnie krew jakiejś pozaziemskiej cywilizacji, bo mnie nie interesuje ani trochę. Obserwuję go tylko dlatego, że robi z siebie kretyna i jest mi wstyd, w końcu mieszkamy razem. Patrzę na niego, bo wciąż dociera do moich uszu jego głośny śmiech. Nie mam wyboru. Gdyby przyjechała tutaj śmieciarka, daję słowo, to ona wzbudziłaby moje zainteresowanie, ale nie ma żadnej pieprzonej śmieciarki, jest tylko on. Wiem za to jedno – gdybym to ja wracała do domu o trzeciej nad ranem, choć obiecałam wrócić przed północą, miałabym przerąbane. A Kuba? Taki już jest – to słowa, które słyszałam wiele razy. Po prostu wspaniale!

– Nie jest idiotą, nie robi głupich rzeczy. – Marzena patrzy tam, gdzie ja. – A przynajmniej... nie robi ich celowo. – Jeśli ktoś nie robi celowo głupich rzeczy, to mimo wszystko robi głupie rzeczy. Czyli jest idiotą – kwituję i pociągam z butelki łyk zimnej lemoniady.

Piję już drugą. Jedna była dla Kuby, ale jej nie dostanie, ponieważ jest kretynem i właśnie zgrywa napaloną małpę przed jakąś wywłoką przypominającą starą frytkę, dokładnie taką, jaką wczoraj znalazłam na dnie piekarnika. Tak samo brązową i wysuszoną. Lemoniada przepadła. Moje za- ufanie i szacunek do tego chłopaka również. Ups, jakbym kiedykolwiek je miała.

Dwanaście głębszych oddechówOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz