Rozdział 11

52 6 0
                                    



Ponownie zaparkowałam pod domem. Wzięłam głęboki oddech nim weszłam do domu. Rzuciłam kluczyki do koszyka, który stał na szafce z butami. Zajrzałam do kuchni, lecz tam nie było Samuela. Znalazłam go dopiero po chwili, gdy siedział w salonie ze szklanką bursztynowego płynu i zataczał nią kółeczka smętnie. Nie podniósł nawet na mnie wzroku, a byłam pewna, że mnie usłyszał. Wiedziałam, że jest na mnie zły i go zawiodłam okrutnie, zresztą nie pierwszy raz. Nie powinnam uciekać, niestety zrozumiałam to, gdy już było za późno i zadziałałam impulsywnie.

– Musimy porozmawiać – powiedziałam, po czym usiadłam naprzeciwko niego. Dopiero wtedy podniósł na mnie obojętny wzrok, który zasłaniał ból. Był wkurzony i to wszystko zabolało, choć było w pełni zasłużone. Odstawił szklankę, z głośnym brzdękiem na stół i dopiero się odezwał.

– Znowu zabawy z uciekaniem urządzasz? – syknął, niespodziewanie wstając. – Już myślałem, że mamy za sobą te dziecinne zabawy.

– Musiałam pomyśleć – odrzekłam, nie zwracając uwagi na jego zachowanie, a raczej udawałam, że mnie to nie rusza, choć prawda z goła była inna. Rozumiałam, go i wiedziałam, że ma prawo być zdenerwowany. Także wstałam, chciałam się przytulić, lecz jego gniewne spojrzenie zatrzymało mnie w miejscu i opuściłam ręce wzdłuż ciała, szanując jego niechęć.

– Chcesz odejść? – zapytał beznamiętnym tonem, po czym skrzyżował ręce.

– Nie, nie chce i nie chciałam nigdy – odpowiedziałam spokojnie. – Wystraszyłam się po prostu – wyznałam cicho, spuszczając zawstydzone spojrzenie na stopy. Jego spojrzenie złagodniało. Westchnął, po czym podszedł i mnie przytulił. Nie przyszło mi do głowy, że pomyśl, że chce odejść od niego.

– Czego się wystraszyłaś? – dopytywał, całując mnie w czubek głowy. Jego głos się uspokoił, co powinno mnie ucieszyć, jednak byłam zła sama na siebie.

– Nie chce zakładać białej sukni i zaraz bawić dzieci – wymruczałam w jego pierś, nie byłam w stanie unieść wzroku, bo bałam się, co zobaczę w jego oczach. Nie poruszaliśmy nigdy tego tematu i nie wiedziałam, czy zależy mu na tym czy nie.

– Może być różowa, jeśli białego nie lubisz – powiedział grobowym tonem, żartując. Mimo wszystko zachichotałam. Wiedziałam, że tylko przedrzeźnia mnie. Spojrzałam na niego, a on czule pocałował mnie. – Nie musimy się śpieszyć, jak nie będziesz chciała, to nie. Kiedyś może zmienisz zdanie. – Odetchnęłam z ulgą i ulżyło mi, gdy to powiedział na głos.

– Nie jesteś już zły?

– Nie, ale nigdy więcej nie uciekaj.

– A o dzieci? – dopytywałam, gdy tak cały czas staliśmy przytuleni do siebie. W jego objęciach, czułam, że jestem w domu. Nie wyobrażam sobie, aby kto inny mnie przytulał. Nie chciałam, aby nikt inny mnie dotykał, należałam do niego, jak on do mnie.

– Nie, ale mam nadzieję, że kiedyś zmienisz zdanie, ale jeśli nie to i tak to uszanuję i zawsze będę wspierać twoje decyzje. – Moje serce rosło. Trzeba także przyznać, że miał do mnie cierpliwość. – Muszę ogarnąć trochę papierów, nim pojedziemy do Elavy. Nie myśl tylko, że wymiguje się od ciebie, czy coś...

– Dobrze, tylko nie siedź tam za długo. – Pocałował mnie przelotnie, po czym sięgnął po szklankę i wyszedł zostawiając mnie samą.

Rozejrzałam się, nie wiedząc, co ze sobą zrobić. Musiałam na pewno wziąć prysznic po stajni. Weszłam do sypialni, po czym zawiesiłam spojrzenie na rurze. Mogłam tutaj zrobić dla niego pokaz, w końcu po to ją tutaj zamontował. Przejechałam dłonią, po zimnej strukturze. Może nawet za chwilę, po co czekać, jak może tym mu wynagrodzę moje zachowanie? Weszłam do garderoby, po czym wybrałam seksowną czarną bieliznę. Wiedziałam, że ma pracę, lecz praca nie zając. Wzięłam prysznic, po czym zrobiłam klubowy mocny makijaż, dla lepszego efektu. Roztrzepałam seksownie włosy i weszłam do sypialni. Szybko namierzyłam telefon, który rzuciłam na łóżko, po czym wybrałam numer Samuela.

TRYLOGIA KLUBOWE ŻYCIE - ZAKOŃCZONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz