Rozdział 16

130 15 1
                                    



Za sprawą dwóch słów, które wypowiedział, miałam podły humor, nic mi nie pasowało. Nie wiedziałam, co mam z nim zrobić. Obiecałam, że spróbuję być z nim, ale teraz nie jestem pewna, czy to dobry pomysł. Ze strachu weszłam w tryb chowania się za murem. Dlatego od bardzo dawna z nikim się nie związałam. Wchodziłam w bliskie relacje na sto procent albo wcale. Nasz związek jednak należy do burzliwych i nie wiadomo, co z tego wyjdzie. Po śniadaniu stwierdziliśmy zgodnie, że jedziemy do stadniny.

Weszliśmy do stajni, gdzie panowała cisza przerywana jedynie sporadycznym rżeniem koni, które pozostały w stajni. Odwiedzający i dziewczyny, które pomagały w stajni, zawsze się pojawiali późnym popołudniem. Gdy jeszcze chodziłam na studia, zawsze przychodziłam po południu, ze względu na zajęcia.

Osiodłaliśmy konie. Samuel postanowił jechać standardowo w teren, a ja na przekór zostałam poćwiczyć na padoku. Musiałam pobyć sama, żeby wszystko przemyśleć. W stępie rozciągałam Entropie, robiąc coraz mniejsze volty. Raz w prawo, raz w lewo. Wykonane elementy powtórzyłam w kłusie i w galopie. Wyciągnęłam nogi ze strzemion, po czym przerzuciłam je przez szyję. Czas potrenować dosiad. Próbowałam się rozluźnić, aby nadążać za rytmem klaczy, ale byłam spięta, więc odpuściłam ćwiczenie dosiadu, żeby nie obić jej kręgosłupa. Spróbowałam porobić ciągi, ale niestety klacz nie umiała tego. Pomimo wielu prób, nie potrafiłam przekazać Entropii tego, co chciałam. Kiedyś Rosita pomagała mi w szkoleniu koni, teraz bezpowrotnie straciłam przyjaciółkę. Nie widziałam wyjścia z tej patowej sytuacji. Nie wiem, czy kierowała nią zazdrość, czy nie polubiła mojego faceta, jednak nie wiedziała, jak wiele mi pomógł. Co prawda przegiął z kupnem Entropii, tak samo jak z Heaven, ale ja też tego nie traktowałam jak prezent, a jedynie jeździłam na klaczy. Jej właścicielem nadal był Samuel. Poklepałam tyłek jeszcze dobre parę minut. Rozstępowałam już klacz, więc rozsiodłałam ją na padoku i wpuściłam do stada. Zgarnęłam sprzęt, żeby zanieść do siodlarni. Byłam już przy stajni, gdy dostrzegłam Samuela. Był umazany błotem od stóp po czubek głowy. Wypluwał błoto, wycierając usta. Niekontrolowanie zaczęłam się śmiać z niego. Musiałam skrzyżować nogi i zacisnąć uda, żeby nie posikać się ze śmiechu, ledwo utrzymywałam sprzęt w dłoniach.

– Bardzo zabawne – sarknął poirytowany, ścierając z siebie błoto słomą, jednak jego próby spełzały na niczym, bo maź była wszędzie.

– Co ci się stało? – Próbowałam być poważna, ale nie wychodziło mi to za bardzo. Wyglądał jak potwór bagienny.

– Zwaliła mnie w kałużę, nie widać?

Po raz kolejny parsknęłam śmiechem. Popatrzył na mnie morderczym wzrokiem, jednak nie potrafiłam się powstrzymać.

– Mogłam jechać z tobą. Wszystko bym oddała za ten widok – dogryzałam mu i bawiłam się przy tym w najlepsze.

– Wyobraź sobie, że to była jedna, jedyna kałuża – westchnął ciężko. – Nie wiem, co w nią wstąpiło.

– Może uznała, że śmierdzisz – naśmiewałam się z niego. To oczywiste, że konie nie patrzą na to, ale mają bardzo czuły węch i nie lubią ani mocnych perfum, ani zapachu alkoholu. Rzucił we mnie garścią słomy, jednak nie doleciała do mnie, tylko rozsypała się w locie. Przez przypadek udało mu się poprawić mi humor. Śmiejąc się pod nosem, zaniosłam cały sprzęt do siodlarni, po czym odwiesiłam wszystko na swoje miejsce.

– Jedziemy do domu? – zapytał, wchodząc za mną do pomieszczenia, żeby zostawić swój sprzęt.

– Zapaskudzisz auto. – Obejrzałam go od stóp do głów, mocno gryząc się w wargę, żeby znowu nie wyśmiać jego wyglądu.

TRYLOGIA KLUBOWE ŻYCIE - ZAKOŃCZONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz