01. a messy beginning.

18 4 0
                                    


a/n: od tego rozdziału narracja będzie pierwszoosobowa!


2014

Morag, abandoned planet

M31V JOO443799+4129236


Tysiące lat temu Morag był domem zaawansowanej i kwitnącej cywilizacji, która została zniszczona przez katastrofę globalnego ocieplenia. Po ociepleniu planeta pokryła się całkowicie oceanami. Jednak co trzysta lat morze obniża się i Świątynia staje się dostępna. Dla prawdziwych odkrywców i łowców najróżniejszych skarbów galaktyki to miejsce było więc pewnym szczytem marzeń, gdyż ukryty glob, który się tam ostał skrywał coś nieuchwytnego i najbardziej pożądanego w całej galaktyce.

Dlatego też kogoś takiego, jak mnie nie mogło tu zabraknąć.

Zaraz po wylądowaniu swoim przestarzałym statkiem, przypominającym bardziej elipsoidalną kapsułę, która by pomieściła góra dwie osoby, stanęłam na większym skalistym wzniesieniu i rozejrzałam się po okolicy. Nic poza samymi ruinami i skałami – tylko tyle pozostało z tej ogromnej cywilizacji. Zaczęłam się zastanawiać czy ten sam los wkrótce spotka Xandar – moją rodzimą planetę. Choć właściwie nigdy nie poznałam swoich rodziców i wychowałam się na ulicy wśród innych dzieciaków to i tak czułam się dość związana z tym miejscem, ale nie nazwałabym go domem.

Wyciągnęłam z kieszeni workowatych ziemistych spodni podłużny przedmiot, który przypominał lornetkę i przyłożyłam do swoich oczu, by przyjrzeć się okolicy Świątyni. Byłam już niedaleko. A więc tym razem wylądowałam po właściwej stronie planety (wiele razy zdarzało się, że znajdowałam się na totalnymi wypizdowie – astronomia nigdy nie była moją mocną stroną). Wykonałam zaledwie parę kroków i już byłam bliska zaliczenia gleby, gdy poślizgnęłam się na ostrym kamieniu i przeklęłam pod nosem. Jednak nie rezygnowałam i szłam dzielnie dalej.

Wreszcie dotarłam do ruin Świątyni, która bardziej przypominała jaskinię. W oddali widziałam już swój cel, lecz dostrzegłam, że ktoś już ją w tym uprzedził. Niebyłby to pierwszy raz w tej robocie. Czas nie był mi na rękę. Na moje oko był to jeden z tych łowców Udonty, których starałam się unikać, jak ognia. Zawsze byli o krok przede mną i mieli jakiś plan. Nigdy nie chciałam jednak do nich dołączyć, bo zdecydowanie nie pasował mi ich tamtejszy klimat i zdecydowanie dominujący patriarchat.

Wykonałam parę kroków, gdy przypadkiem kopnęłam parę kamieni, które narobiły hałasu, przez co zdradziłam swoją lokalizację, a tajemniczy łowca odwrócił się w moją stronę, zdejmując maskę.

W cholerę by to.

Ku mojemu zdziwieniu ujrzałam całkiem przystojnego szatyna, który natychmiast wymierzył w moją stronę lufę. Niezbyt uprzejmy. Nie dziwiła mu się. W końcu sama zrobiłam to samo, gdy wreszcie pokonałam dzielący ich dystans i zerknęłam przelotnie na glob, który mógłby spokojnie zmieścić się do kieszeni kurtki.

─ Siemanko, ja tylko po tę kulkę. Zapodziała mi się, wiesz jak to jest ─ rzuciłam, puszczając mu oczko. Wciąż jednak w niego mierzyłam z broni, ale koleś wreszcie załapał kto tu ma przewagę i odpuścił. Zauważyłam, że na szyi miał założone słuchawki, a kabelek ciągnął się do jakiegoś małego pudełeczka, na którym widniał napis: „walkman". Cokolwiek to było musiało być dla niego cenne, gdyż prawie od razu chwycił kurczowo za to urządzenie, gdy przyłapał mnie na zbyt długim gapieniu się.

TIME VARIANT ── loki laufeyson [LOKI S1 & GOTG]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz