Rozdział 9

102 16 6
                                    


HARPER

Rozpoznaję zapach celi. Zimny, duszący i zalatuje tu mokrym psem. Nie mogę otworzyć oczu. Powieki są zbyt ciężkie, więc korzystam z innych zmysłów. Nasłuchuję. Gdzieś kapie woda, dalej myszy wspinają się po rurach i piszczą cicho. Próbuję wyłapać głosy, lecz panuje tu wręcz głucha cisza przerywana tylko moim nierównym oddechem.

Ostrożnie podnoszę się na przedramionach i w końcu otwieram oczy. W pomieszczeniu jest ciemno. Wpada tu tylko delikatne światło z okna tuż nad moją głową. Jest jednak za wysoko, bym mogła do niego sięgnąć i zbyt małe, abym się przez nie przecisnęła. Nie mam więc żadnej drogi ucieczki. Pokój jest niewielki, ma grube betonowe ściany oraz kraty, za którymi znajdują się kolejne. W razie, gdybym zniszczyła te pierwsze, drugie powinny mnie zatrzymać.

Wstaję, po czym podchodzę do wyjścia i chwytam za pręt. Parzy. Odskakuję od niego, potrząsając dłonią. Kraty są metalowe, lecz polane wilczym srebrem, który wypala mi skórę na dłoni. Zostaje na niej czerwony ślad i pewnie tak szybko nie zniknie.

Mój plan zadziałał tylko po części. Od lotniska jestem świadoma, ale wolałam tego wcześniej nie ujawniać. Gdy w samolocie poruszyłam ręką, od razu dostałam drugą dawkę jakiejś substancji. Uśpiła mnie aż do lądowania. Liczyłam, że podczas jazdy samochodem dowiem się czegoś ciekawego, ale Torcello milczał niemal przez całą drogę. W końcu musiałam próbować walczyć.

Bawi mnie, że obaj wzięli mnie za hybrydę. Jak widać, zdobyli o mnie niewiele informacji, skoro, zamiast rzucić się w pogoń za Carlosem, ruszyli za mną. To jasne, że od początku chcieli tylko mnie. Pozostaje pytanie, do czego jestem im potrzebna? Nie zrobiłam nic złego stadu Torcella, tak naprawdę widzę tego mężczyznę pierwszy raz, więc nie rozumiem zaistniałej sytuacji. Gdy tylko alfa dowie się o moim zniknięciu, szybko stąd wyjdę.

*

Na zewnątrz robi się już ciemno, a w pomieszczeniu zapala się mała lampa umieszczona na suficie. Oświetla jednak tylko korytarz, a moją celę nadal spowija mrok. Siedzę w ciszy, pogrążona w ciemności niczym zjawa. Za dnia nikt tu nie przyszedł, lecz teraz słyszę, że ktoś przekręca klucz w zamku i wchodzi do środka. Jego kroki są ciężkie, a zapach przywodzi na myśl tylko jedną osobę.

Torcello zatrzymuje się przy mojej klatce i szuka mnie w mroku. Nie ruszam się. Patrzę na niego, nic nie mówiąc.

– Jesteś chętna porozmawiać? – pyta, splatając ręce za plecami.

Unoszę wyżej podbródek, lecz nie odpowiadam.

– Milczenie nic ci nie da. Oszczędź sobie bólu, a mi roboty i odpowiedz na pytania.

– Torturami niczego ze mnie nie wyciągniesz – odpowiadam w końcu.

– Będę musiał spróbować, skoro nie chcesz współpracować.

Prycham.

– Czego ty ode mnie chcesz, co? Nie zabiłam twoich ludzi. Nie masz zatem o co mnie oskarżyć – zauważam.

Twarz mężczyzny nie wyraża żadnych emocji. Patrzy na mnie w takim skupieniu, jakby został zaklęty w kamień. Nie dostrzegam ani jednej oznaki konsternacji, wygląda tak, jakby na zawsze pogrzebał emocje.

– To prawda, nie zabiłaś – przyznaje – ale to nie znaczy, że jesteś całkiem niewinna.

O czym on, do cholery, mówi. Wiem, że mam krew na rękach, ale nic mu, kurwa, nie zrobiłam. Nie wtrącam się w sprawy watah, robię tylko to, co do mnie należy.

– Więc w czym rzecz?

Mężczyzna chwyta za pierwszą z krat i otwiera ją. Na dłoń ma założoną rękawiczkę, więc wszystkie pręty pokryte srebrem go nie ranią. Zamyka za sobą drzwi, po czym zbliża się jeszcze bardziej.

Srebrna KrewOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz