Rozdział 5

57 8 3
                                    


HARPER

Biago wraca wkurwiony i doskonale wiem dlaczego. Catia zaprowadziła mnie do pomieszczenia, w którym było słychać rozmowy dobiegające z sali. Słyszałam część z nich i nie dziwię się, że Torcello ma minę, jakby przegrał najważniejszy mecz w swoim życiu. Mnie również nie podoba się, w jakim kierunku poszła dyskusja, która przecież miała skupić się na Victorze. Tylko że on doskonale wiedział, jak odbić piłeczkę.

– W końcu popełni jakiś błąd – mówię, chcąc podnieść Biaga na duchu.

– Już popełnił błąd – stwierdza. – Ale udało mu się wszystkich zmylić.

– Nie wszystkich – zauważam, podchodzę do niego i kładę dłoń na jego plecach. – Ciebie nie zdołał.

Prycha.

– Jaka to różnica, skoro wszyscy się ode mnie odwrócili? – Zerka na mnie przez ramię. – W dodatku uważają, że spiskujesz za naszymi plecami.

– W końcu przejrzą na oczy.

– Może tak, ale wtedy będzie za późno. Nikt nas nie poprze. Gdy dojdzie do wojny, zostaniemy sami.

Robi mi się przykro, gdy widzę go w takim stanie. Jest bliski załamania. A to wszystko dlatego, że zawsze kogoś miał. Jak nie siostrę, to swoje stado i alfy innych watach, które – gdy była taka potrzeba – wspierały go. Teraz jest sam.

– Może to cię nie pocieszy, ale samotność nie jest taka zła.

– Jak dla kogo – burka pod nosem.

– Ja nie liczę na czyjąś pomoc, bo prawie nigdy jej nie dostaję. By coś dostać, muszę rozkazywać lub sama po to sięgać.

– Harper – odwraca się do mnie przodem i opiera o stół – watahy to nie to samo, co Dzieci Nocy. – Zaciskam wargi. – Tu panują inne zasady, dobrze o tym wiesz. To urocze, że chcesz mnie jakoś pocieszyć, ale to nie jest droga do celu.

Wzdycham. Ma racje. Bycie Dzieckiem Nocy różni się od bycia alfą i zarządzania watahą. Zasady są inne, prawa również. W mojej społeczności jest więcej hybryd niż wilków czystej krwi. Skąd mam wiedzieć, co mogę powiedzieć Biagowi, by poczuł się lepiej? On potrzebuje wsparcia innych stad, by coś osiągnąć. Ja z kolei zdobywam małe sukcesy krwią i torturami.

– Przepraszam. – Spuszczam wzrok na swoje buty.

Biago kładzie dłoń na moim policzku. Unoszę głowę i nawiązuję z nim kontakt wzrokowy. Ma łagodne spojrzenie, patrzy na mnie czule i delikatnie się uśmiecha.

– Chciałaś dobrze, doceniam.

– Działamy dalej? Nawet bez wsparcia watah? – upewniam się.

– Nie mam zamiaru się poddawać.

– Ja również. Załatwiłam samolot. Wylecimy z Katanii jeszcze dzisiaj. Odpowiada ci to?

Biago przytakuje.

– Chodź, pożegnamy się z Catią. – Chwyta mnie za dłoń i prowadzi do wyjścia.

*

Nigdy nie czuję przygnębienia, gdy się z kimś żegnam, lecz tym razem niewidzialny sztylet wbija mi się w serce. Z Catią odnalazłyśmy wspólny język. Nie grała przede mną pani psycholog, więc zdołałyśmy się polubić. Może to właśnie przez to jest mi smutno, że wylatujemy? Jednak w samolocie to uczucie mija. Nie żegnamy się przecież na zawsze. Odczuwam coś w rodzaju lęku. Jakby obawy. Wracam do Niemiec w towarzystwie Biaga jako jego partnerka. Jeśli wieści jeszcze nie doszły do Dzieci Nocy, dowiedzą się już niebawem. Nie odgonię od siebie plotek. Znów będą śledzić mnie wzrokiem jak hienę, która nieproszona weszła do lwiej groty.

Srebrna KrewOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz