Rozdział 10

124 8 6
                                    


HARPER

Biago długo się opierał, ale ostatecznie to ja wygrałam. Teraz siedzę z nim w jednym samochodzie, oczywiście skuta srebrnymi kajdanami, które nieprzyjemnie drażnią skórę. Nico jedzie tuż za nami w czarnym aucie tej samej marki. Zmierzamy do miasta oddalonego o jakieś dziesięć kilometrów od domu Torcella w całkowitej ciszy. Czasem czuję na sobie wzrok mężczyzny. Patrzy na moją twarz, potem na nadgarstki, ale nie odzywa się słowem. Ja też nie mam zamiaru się odzywać, chociaż mam wrażenie, że moje słowa dziwnie działają na Biaga. Kiedy rozmawialiśmy w jego gabinecie, nie odrywał ode mnie wzroku, poruszał się niespokojnie na fotelu za każdym razem, gdy zabierałam głos.

– Były tylko dwa przypadki? – pytam, kiedy cisza zaczyna być niezręczna. – Tutaj.

Lubię ją, ale w jego towarzystwie nie potrafię usiedzieć spokojnie.

– O innych, jak na razie nie wiem – odpowiada, nie odrywając wzroku z drogi.

– Co na to inne stada?

Tym razem dostrzegam, że jego wzrok podąża w moją stronę.

– Na razie o niczym nie wiedzą. Lepiej zachować to w sekrecie tak długo, jak tylko będzie możliwe. Nie będę niepotrzebnie siać paniki.

– Niepotrzebnie? – Unoszę zaskoczona brew. – Ktoś kpi sobie z praw. Wykradł nasze serum albo stworzył nowe. Kto wie, ile takich eksperymentów siedzi w klatkach lub, co gorsza, na wolności?

– Oby jak najmniej. Ludzie nie mogą znaleźć tych... – Spoglądam na niego. – Te wybryki natury. – Poprawia się.

– Jak to stwierdziłeś, może stoimy po tej samej stronie? W końcu nie tylko twoje istnienie jest zagrożone.

– Co zrobisz, jeśli okaże się, że twój alfa za tym stoi?

Nie stoi. Wiem to na pewno, ale kiedy mam zamiar zaprzeczyć, z jakiegoś powodu tego nie robię. Emron bywa nieprzewidywalny. Chociaż mnie wyszkolił i powierza najróżniejsze misje, nie mówi mi o wszystkim. Większość nadal pozostaje tajemnicą, a ja nie czuję potrzeby, by w to wnikać.

– To już nie twój problem – odpowiadam.

*

Dojeżdżamy do miasta pełnego ludzi, a potem do szpitala. Po wejściu do budynku od razu dociera do mnie zbyt wiele zapachów. I nie są to zapachy krwi, jedzenia czy czegokolwiek materialnego. To zapachy ludzkich emocji. Silne wonie, które drażnią nozdrza.

– Idź po kogoś – zwraca się do Nico, a ja zdaję sobie sprawę z jednej rzeczy.

– Kajdanki – mówię cicho. Biago zerka na mnie i na moje nadgarstki. – Szybko, zanim ktoś zauważy.

Nie jest przekonany, co do zdjęcia ich ze mnie, ale w końcu chwyta mnie za ramię i prowadzi za automat z przekąskami. Iskierki skaczą mi po skórze dokładnie w miejscu, gdzie dłoń mężczyzny styka się z moją skórą. On chyba też to czuje, bo zerka w to samo miejsce.

Z kieszeni wyciąga rękawiczki, nakłada je, a potem jednym szarpnięciem wyłamuje zawias. Kajdanki wrzuca do pobliskiego kosza. Jestem ciekawa miny tych, którzy potem je tam znajdą.

– Tylko nie kombinuj – ostrzega, wymierzając we mnie palec wskazujący.

– Przecież mówiłam, że nie ucieknę. Co mi to da?

Przewracam oczami, a on przygląda mi się i zaciska wargi. Czyżbym go tym zirytowała?

– Alfo.

Jakiś mężczyzna w białym stroju podchodzi do nas w towarzystwie Nico i skłania delikatnie głowę.

Srebrna KrewOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz