Rozdział 15

182 23 8
                                    

Dla "Iwazumiego" coś w tym wszystkim się nie kleiło. Coś sprawiało wrażenie nieprawdziwego. Po prostu czuł, że to miejsce w jakiś sposób jest mu obce. I okay, choć można tłumaczyć to jego amnezją to chłopak czuł że to nie jest tylko niczym niepoparte przeczucie. Nie miał jednak odwagi mówić o tym głośno, jako że w wojsku dezercja lub jakiekolwiek przejawy nielojalności były surowo karane. A narażanie się na konsekwencje takiego czynu... cóż, co najmniej nieodpowiedzialne. 

Zielonowłosy doszedł do siebie naprawdę szybko. Aż dziw że jego rany tak dobrze się goiły. Nie zmieniało to jednak faktu że gdy tylko odzyskał wystarczająco sił by ustać na nogach, dowództwo podjęło decyzję o przywróceniu go do służby. A z racji na amnezję oznaczało to ponowne rozpoczęcie niebywale trudnego i obciążającego fizycznie szkolenia, dotyczącego postępowania z tym których nazywano "Mutantami". 

I pomimo iż Iwazumi bardzo szybko zapamiętywał informacje i schematy, nie mógł pozbyć się wrażenia że to co robi jest niewłaściwe. Czuł się jakby zupełnym przypadkiem znalazł się po przeciwnej stronie barykady. To jednak nie miało żadnego sensu. Był normalnym, zdrowym chłopakiem... bez żadnych zwierzęcych instynktów. Prawda?

No i jeszcze te koszmary. Chociaż nie, koszmar to złe słowo by określić to co prześladowało Midoriyę. To nie były złe sny. A jednak po każdym takim śnie budził się z sercem bijącym jakby miało połamać mu żebra od środka. Nawet po najbardziej wyczerpującym treningu nie czuł się w ten sposób. A co najdziwniejsze sen ten w ogóle się nie zmieniał. Każdej nocy pozostawał taki sam. 
Nieznajomy. A jednak coś sprawiało że Iwazumi go kojarzył. Coś w jego twarzy, może w oczach? Kto wie. Mężczyzna był znacząco wyższy od Midoriyii i miał jasne, blond włosy przywodzące na myśl mącone wiatrem zboże. Jego sylwetka była umięśniona, jednak nie przesadzona. Zupełnie jakby bogowie tworząc go pragnęli zachować tę subtelną granicę między ideałem a kulturystą. 
No i te oczy. Czerwone jak krew. Chociaż nie. Po głębszym zastanowieniu przypominały one coś bardziej jak rubiny. Bo nie były okrutne. Nie pragnęły krzywdy. 
Te oczy należał do mężczyzny spokojnego. To nie ulegało wątpliwości. 
W tym śnie mężczyzna rozpaczliwie próbuje kogoś odnaleźć. Wręcz wyje z bólu i niepewności. 
I ilekroć Izuku jest o krok od dowiedzenia się KOGO, sen się urywa, a on sam budzi się z sercem bijącym na alarm. 

Każdej nocy. Ilekroć zamknie oczy. To wszystko do niego wracało sprawiając że coraz gorzej czuł się wśród swoich przyjaciół, choć może trafniejszym określeniem byłoby kompanów w wojaczce. Nie byli źli. Nie byli okrutni. Szczerze mówiąc to zdawali naprawdę troszczyć się o dobro Iwazumiego. Po prostu... zielonowłosy nie mógł pozbyć się wrażenia że gdyby nie wojsko, żadne z nich nie spojrzałoby przychylnie na drugiego. 

Tok myśli chłopaka przerwało pojawienie się Ryu. Chłopak wyglądał jakby przed chwilą spojrzał w oczy samej śmierci. Wzrok miał rozbiegany i w pośpiechu, prawie dorównującym panice sięgnął po broń wiszącą na ścianie. Kiedy jego spojrzenie na ułamek sekundy zatrzymało się na Iwazumim, Korihoshi wyglądał jakby miał zemdleć lub zaatakować. 

- A ty jeszcze siedzisz? Nie słyszałeś alarmu?! - zapytał i rzucił kamizelkę kuloodporną w stronę zdezorientowanego zielonowłosego. - Ubieraj się jeśli ci życie miłe!

- Co? Jaki alarm? Co się do cholery stało? - odpowiedział na to masą pytań Iwazumi. W pospiechu naciągał na siebie mundur, który to zwieńczył rzuconą mi chwilę wcześniej kamizelką kuloodporną. Wyćwiczonym już w ciągu ostatnich dni gestem sięgnął po broń i spojrzał na Ryu oczekując wyjaśnień. 

- Mutanty. Cała chmara. Nie zdziwię się jeśli to cała sfora* tych dziwolągów.  - odpowiedział Ryu, pośpiesznie składając broń do kupy. - Uzbrojony? 

- Po zęby. - zielonowłosy mocniej zacisnął dłonie na broni, czując jak ze stresu zaczynają się one pocić. Czorty, potwory, demony, nie mógłby zliczyć ile nieprzychylnych określeń skierowanych w stronę tych stworzeń słyszał. A teraz... miał stanąć z nimi twarzą w twarz. To było stresujące. Co ja mówię, to było przerażające. 

A mimo to Iwazumi zmusił swoje ciało do ruchu. Wybiegł z koszar bez większego trudu dotrzymując tempa Ryu. W oddalił słyszał już odgłosy wystrzałów. Krzyki. Pełne przerażenia i bólu skowycie, niepodobne do jakiegokolwiek dźwięku wydawanego przez człowieka. Od samego dźwięku aż włos jeżył się na skórze. 
Jednak w tym zawodzeniu, rodem z przerażających, miejskich legend było coś znajomego. Iwazumi dałby sobie rękę uciąć że już kiedy słyszał takie wycie. Był tego pewien. 

Potykając się o własne nogi zielonowłosy dotarł do miejsca które bez wahania nazwałabym okopem. Wielki rów w ziemi z którego żołnierze strzelali do zbliżających się ludzi i wilków. Wyglądało to bardzo dziwnie. Ludzie idący w ramię w ramię z dzikimi zwierzętami. 
Serce aż mocniej zabiło w piersi Iwazumiego. Zgonił to jednak na strach. To z pewnością to. Przecież to nie możliwe by... coś takiego wzbudziło w nim inne emocje. 
Gdy wraz z pozostałymi członkami swojego korpusu ruszył do ataku czuł jak dusza dosłownie opuszcza jego ciało. 
Ciała padające jedno za drugim po obu stronach. W jednej chwili walczyli ramię w ramię a w drugiej, padali martwi. Co dziwne Iwazumi czuł na sobie czyjś wzrok. Przeszywający, zupełnie jakby właściciel fioletowych oczy przyglądał się nie tylko jemu ale także duszy. 
W końcu ich spojrzenia się spotkały a chłopak zauważył fioletowłosego chłopaka który patrzył na niego jakby... zobaczył ducha. Przez chwilę tak patrzyli na siebie a ferwor walki wokoło nich przestał się liczyć. 

- Izuku? - głos tego chłopaka brzmiał jakby właśnie doświadczył najgorszej możliwej zdrady. To było tak łatwe do uczucia że serce Iwazumiego mocno ścisnęło się piersi nawet jeśli nie rozpoznawał tego chłopaka. 

- Jak mnie nazwałeś? - zapytał zielonowłosy i oblizał wargi. Oddychał ciężko. Serce biło mu jak szalone a głowę przeszył ból który pojawiał się za każdym razem gdy próbował sobie coś przypomnieć. Dłoń w której trzymał broń drżała, jakby dostał ataku padaczki. Wszystko było nie tak jak być powinno. 

- Jak mogłeś? - zapytał fioletowowłosy wpatrując się w Iwazumiego załzawionymi oczami. Hitoshi nie mógł nic poradzić na uczucie zdrady które niemalże go obezwładniło. Od tygodni nie wiedzieli co dzieje się z Izuku. Nie mieli pojęcia gdzie jest, czy ktoś go skrzywdził... a teraz widzi go wśród ich największych wrogów. Jako jednego z nich. Jak mógł im to zrobić? Swoim przyjaciołom. Swojemu mate. Swojej rodzinie. 

- IWAZUMI UWAŻAJ! - wrzasnął Dakota a ciało zielonowłosego automatycznie się spięło gdy rozejrzał się w poszukiwaniu źródła niebezpieczeństwa. Palec nacisnął na język spustowy. Odrzut. Huk. Przerażone spojrzenie fioletowłosego nim upadł na ziemię. Rosnąca plama krwi na jego brzuchu. Czy właśnie tak Iwazumi Midoriya zabił po raz pierwszy? 

Na szczęście dla Hitoshiego nie był na polu bitwy sam i prędko został odciągnięty przez jednego z przemienionych wilków. Jednak nie potrafił myśleć o niczym innym jak o zdradzie Izuku. Strzelił go niego. Do człowieka który nie raz ryzykował dla niego życie. Do przyjaciela. 
A to co najbardziej utkwiło w pamięci Hitoshiego to te mętne, nierozumiejące oczy. Wyglądały jakby od dłuższego czasu Izuku brał mocne narkotyki. To okazało się ostatnią myślą Hitoshiego nim stracił przytomność. 

*Sfora - gromada psów albo innych zwierząt, zachowujących się agresywnie. Stosowane także jako zamienne określenie watahy wilków. 

Od autorki:
Zabijecie mnie za to wiem. But cóż, to potrzebne. Zobaczycie po co. Tak od siebie dodam, kiedy już zacznie się maraton szykujcie sobie paczki husteczek bo będzie emocjonalnie. 

Po za tym mam nadzieję że rozdział wam się podoba. 
Do zobaczenia w następnym rozdziale
~ Nikita

Godzina W | Bakudeku OmegaverseOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz