Rozdział 14

240 20 35
                                    

Chłopak obudził się ze strasznym bólem głowy i istną dziurą w pamięci. Nie wiedział gdzie się znajduje, kim jest ani jak ma na imię. To było przerażające, tak zupełnie nic nie pamiętać. Zielonowłosy usiadł na łóżku rozglądając się dookoła, za chiny ludowe nie mogąc sobie niczego przypomnieć. Miejsce w którym się znalazł wyglądało jak jakieś koszary. Spojrzawszy na siebie w dół do chłopaka dotarło że musiał być żołnierzem. 
Nim na dobre zdążył spanikować, do pomieszczenia wtargnęło kilku innych chłopaków o tym samym umundurowaniu. Przez chwilę wpatrywali się w zielonowłosego z niedowierzaniem po czym jeden z nich wybiegł z budynku wrzeszcząc: "Słuchajcie Iwazumi się obudził!"

Pozostała trójka podbiegła do łóżka Izuku jakby właśnie ujrzeli prawdę objawioną. Na ich twarzach malowało się nieopisane wręcz poczucie ulgi i radość. Wyglądali jakby... doskonale go znali. Jeden z nich, usiadł na brzegu jego łóżka z szerokim uśmiechem na ustach. A zaraz potem klepnął Izuku po plecach jakby znali się od lat.

- Dobrze widzieć cię przytomnego Iwazumi. Nieźle żeś nas nastraszył, chłopie. - powiedział do niego ten sam chłopak, z szerokim uśmiechem na ustach. Jego głos choć przyjemny dla ucha, wcale nie wydawał się chłopakowi znajomy.

- Co się stało? - zapytał, zauważając jak zachrypnięty jest jego głos. Zupełnie jakby nie używał go przez kilka ostatnich tygodni. 

- Nie pamiętasz? - twarz jego rozmówcy przybrała zmartwiony, zatroskany wyraz. Brwi miał zmarszczone, co od razu zdradzało jego konsternacje. - Na ostatniej akcji nieźle oberwałeś. Przez chwile myśleliśmy że te pomioty Abumi-Guchi* cię zabiją. 

- Jaka akcja? Jakie... O czym ty mówisz człowieku? 

- Dobra inaczej. Powiedz mi co pamiętasz a my postaramy się ci wytłumaczyć wszystko to co ci umknęło. - zaproponował opierający się o ścianę blondyn. On również wyglądał na zmartwionego. Jakby nieustające pytania zielonowłosego naprawdę go martwiły. 

- Rzecz w tym że ja nie pamiętam niczego. Nawet nie wiem kim ja na litość bogów jestem! - zirytował się zielonowłosy, w którego sercu coraz bardziej narastała panika. Dlaczego nie pamiętał? Kim są ci ludzie? Kim on sam był? O jakich pomiotach mówili? Czuł się zdezorientowany, zagubiony a na domiar złego zaczął odczuwać bólu obrażeń jakie miał na swoim ciele. Najwidoczniej leki przeciwbólowe które mu podano przestały działać. 

- Oddychaj. Medycy szybko dowiedzą się dlaczego tak się stało... a na razie, pytaj. Zadawaj pytania a my będziemy odpowiadać. Nie martw się, jednostka jest jak rodzina. Żadne z nas cię nie zostawi. - zapewnił go blondyn i położył mu dłoń na ramieniu ściskając je lekko w dodającym otuchy geście.

Izuku czy też może Iwazumi westchnął, nie wiedząc co począć i co robić. Czuł jakąś irracjonalną złość, nie chciał jednak wyładowywać jej na kimś kto z oczywisty sposób próbował mu pomóc. Dlatego wziął też głęboki oddech i uspokoiwszy się na tyle na ile to możliwe postanowił skorzystać z propozycji nieznajomego/znajomego i zacząć pytać.

- Kim jestem? Jak się nazywam? Co ja tu w ogóle robię?

- Hej! Powoli. Strzelasz tymi pytaniami jak z karabinu. - zaśmiał się szatyn nadal siedzący na brzegu jego łóżka. - Nazywasz się Iwazumi Midorya. Jesteś członkiem elitarnej jednostki wojsk ochrony-specjalnej, skupionej na walce z mutantami. 

- Mutantami?

- Po tym jak Stany Zjednoczone zrzuciły bomby atomowe na nasze tereny w czasie drugiej wojny światowej, geny niektórych ludzi zmutowały czyniąc z nich oszalałe, żądne krwi zwierzęta. My dbamy o to by nie stanowili zagrożenia dla normalnych ludzi i na polecenie prezydenta rozpoczęliśmy ich eksterminację. 

Zielonowłosy przez chwilę wpatrywał się w ścianę próbując przetworzyć wszystko to co przed chwilą usłyszał. Z jednej strony wydawało się to absurdalne, wręcz abstrakcyjne prawdę powiedziawszy, z drugiej zaś strony coś w głębi duszy podpowiadało mu że to może być prawda.

- Jak tu trafiłem? Co się ze mną stało? 

- Mówisz o infimerii? Przywieźliśmy cię tu ledwo żywego po jednej z akcji. O mały włos się nie przekręciłeś gdy jeden z tych dzikusów rzucił ci się do gardła. - powiedział blondyn i zacisnął dłonie w pięści. - Gdybym mógł wyrżnął bym ich co do nogi, zamiast próbować ich leczyć. Pieprzona zwierzyna.

- Naprawdę są tak groźni? Nie zostało w nich ani trochę człowieczeństwa? - zapytał zielonowłosy patrząc na niego, jakby coś nie stykało mu w tej opowieści. Nie to że od razu posądzał ich o kłamstwo, ale coś w głębi serca mówiło mu że to wszystko nie było tak czarno-białe jak to przedstawiali. 

- Za grosz. To zdziczałe zwierzęta. - potwierdził słowa towarzysza brunet. - Nie jestem w stanie wymienić wszystkich ludzi których te stworzenia okaleczyły, zabiły lub... zaserwowały los gorszy od śmierci. 

- Powiedzieliście że należę do jakieś jednostki wojskowej... zgaduję że służyłem razem z wami?

- Tak. Należysz do tego samego bastionu co my i Liam. Tyle że Li pobiegł po Kaprala i medyków. Wiesz dość długo byłeś nieprzytomny, niektórzy zaczęli mówić że może w ogóle się nie obudzisz. 

- Liam. Okay. - Iwazumi/Izuku rozejrzał się po pokoju i oblizał dolną wargę, znów próbując ułożyć sobie głowie wszystko to co usłyszał. - A wy? Jak się nazywacie?

- Ryu. Ryu Korihoshi. - przedstawił się brunet, uśmiechając się przy tym. Lecz ten uśmiech nie był szczęśliwy bądź jakkolwiek pozytywny. Raczej przedstawiał dość smutny obraz człowieka który w taki czy inny sposób stracił bliską sobie osobę. Jakże to musi boleć, świadomość że ktoś kogo znasz całe swoje życie cię nie pamięta. 

- Dakota Soko. - powiedział blondyn wskazując na naszywkę z flagą Japonii, oraz oczywiście swoim nazwiskiem. - Każdy tu taką nosi. To obowiązkowy element munduru. 

- Brzmi dość logicznie. - przytaknął Izuku i spojrzał jeszcze raz na twarze obojga swoich towarzyszy. Nadal wydawały mu się obce, jednak nie zachowywali się w sposób budzący wątpliwości. Może to wszystko tylko paranoja spowodowana utratą wspomnień. - Na długo mnie.. skasowało?

- Dwa? Może trzy tygodnie. Nie było za ciekawie. - powiedział Dakota, i aż skrzywił się na samo wspomnienie. - Wyglądałeś jak warzywo, albo trup. Albo jedno i drugie.

- Tak. Taki rozgotowany brokuł. - dorzucił Ryu, czym nieco rozluźnił atmosferę. Roześmiali się krótko, na małą, ulotną chwilę zapominając o tym w jak wielkim bagnie się znaleźli. Przez chwilę było tak jakby do wypadku nigdy nie doszło. Jednak czy na pewno?

Hisashi Midoriya nie miał żadnych skrupułów. Zniszczył życie nie tylko swojego syna. A to był dopiero początek tego co przygotował, na zaszczytne wydarzenie jakim będzie atak na watahę płonących liści. 
Nie było w tamtej chwili niczego, czego chciał bardziej od śmierci Bakugo Katsukiego i swojej byłej żony. 


*Abumi-Guchi --- futrzasta istota, która powstaje ze starego należącego do wojownika-jeźdźca, który zginął na wojnie. Demon mitologii Japońskiej.

Od autorki:

Haj, nie jestem zołza nie będę was trzymała w niepewności. Macie kolejny rozdział i się cieszcie mysie pysie kolorowe.
~ Nikita 

Godzina W | Bakudeku OmegaverseOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz