13. Bukiet Białych Róż.

139 13 4
                                    

Xavier

Nigdy wcześniej tak się nie czułem.

Boże, ciało Melody, które leżało obok mnie, jej ciepło i te pełne, jasnoróżowe wargi doprowadzały mnie do granic świadomości.

Przytulała się do mnie, przylegając do mojego torsu. Jej spokojny oddech łaskotał moją szyję. Schowałem nos w jej puszystych włosach, wdychając jej zapach.

Pachniała różami.

Uśmiechnąłem się do siebie, przymykając powieki.

- Mój tata cię zabije, jeżeli się o tym dowie. - Wymamrotała. Mogłem sobie tylko wyobrazić ten uśmieszek na jej ustach.

- Niby jak ma się dowiedzieć, Ody? - Szepnąłem ochryple, łapiąc ją za potylicę. - Będzie chciał iść z tobą do ginekologa, czy co?

- Xavier. - Zachichotała przy mojej skórze. Również się uśmiechnąłem.

- Ale fajnie było, nie? - Zapytałem.

- Mhm. - Mruknęła cicho.

Uśmiechałem się jak głupi. Zaledwie jedno jej zdanie zmieniało mój nastrój w okropnie szybkim tempie.

Była jak diament, który lśnił jaśniej niż księżyc, który oświetlał nasze twarze.

I nie miałem zamiaru nikomu oddać mojego diamentu.

***

Melody

Dwa tygodnie później Xavier wyszedł ze szpitala. Czuł się znacznie lepiej i miał stały kontakt z Panią psycholog, która rozmawiała z nim telefonicznie, prowadząc codzienną terapię.

Cieszyłam się, że jego życie zaczęło nabierać kolorów.

Dzięki mnie.

Ja byłam malarką, a on moim obrazem, który stopniowo zaczęłam malować, dodając coraz więcej barw. Aby stał się bardziej dokładny. Aby był idealny.

Zbliżały się walentynki. Wraz z Tatianą zdecydowałyśmy, że zrobimy sobie nawzajem z tej okazji prezenty.

Chciałam jej zrobić ogromny bukiet białych róż, jednak nie udało mi się w porę ich kupić. W ten sam dzień już zostały wyprzedane.

Zrezygnowana musiałam wymyślić coś innego. Postanowiłam dać jej bukiet konwalii, które bardzo przypominały mi jej wygląd. Ponieważ jej skóra była niezwykle delikatna. Tak jak te kwiaty.

Weszłam do budynku z bukietem w ręce. Uśmiech nie schodził mi z twarzy, bo byłam bardzo podekscytowana tym dniem. Zwiastował się cudownie, bo od samego rana świeciło słońce, co jest rzadkością w Waszyngtonie.

Odnalazłam wzrokiem Tinę. Stała obok Elvisa, który wkładał do szafki jednej z dziewczyn różową lilię. Uśmiechnęłam się, podchodząc do nich.

- Cześć. - Przywitałam się.

- Hej, Mel. - Uśmiechnęła się do mnie.

Wystawiłam w jej stronę bukiet, przygryzając dolną wargę.

- Wszystkiego najlepszego w te walentynki, stara.

Bloody Angel Soul Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz