Rozdział VII

39 2 1
                                    

Święta minęły bez żadnych problemów. Między Nicolasem a Victorem nadal panował względny spokój, nawet podczas imprezy noworocznej zorganizowanej przez grupę ich przyjaciół. Obyło się bez żadnych zabaw i gier, które mogłyby zaburzyć ten spokój. Jednak wraz z nastaniem nowego roku, powróciły dawne obowiązki Simona, co wiązało się z tym, że musiał na powrót stawić czoła szkolnej społeczności, w tym Dylanowi, z którym konfrontacja wciąż przychodziła Simonowi na myśl. Nie był pewien, czy tamten odpuści, czy też wręcz przeciwnie. I choć miał nadzieję, że pierwsza opcja będzie tą prawdziwą, zdawał sobie sprawę, że było to prawie niemożliwe.

Victor i Simon z każdym kolejnym dniem stawali się sobie coraz bliżsi. Od chwili, w której Victor założył nieśmiertelnik, który dostał z okazji świąt, nie zdejmował go ani na moment. Simon za każdym razem uśmiechał się, gdy widział, jak tamten zupełnie nieświadomie, obraca go w palcach w chwilach skupienia. Planowali, kiedy będą mogli wyrwać się na jakiś czas, bez żadnego poczucia winy i zmartwień, aby móc tworzyć wspomnienia, a choć Simon wpadał niemal w panikę na samą myśl o tym, że wiąże się to między innymi z koniecznością bycia na dużej wysokości, jednocześnie cieszył się z tych planów.

Pierwsze dni w szkole upływały równie spokojnie. Nauczyciele nie byli zbytnio wymagający, jakby sami potrzebowali jeszcze paru dni na ponowne zarzucenie swoich uczniów, a tym samym siebie kolejnymi zadaniami do wykonania. Simon chodził po szkole nie niepokojony przez nikogo, nawet Dylan wydawał się nie zważać na jego obecność.

Z powodu tego względnego spokoju, Simon nie spodziewał się żadnych problemów. A jednak pewnego dnia, gdy tylko wstał odczuwał niepokój, jakiego dawno już nie doświadczył. Zrzucając winę na swoją paranoję, postanowił odsunąć od siebie dziwne uczucie i wraz z Victorem wyruszył w podróż do szkoły. Jak zawsze rano, żegnał się z nim z uśmiechem na twarzy i z radością w sercu wszedł do budynku. Zwrócił uwagę na fakt, że zaraz po przekroczeniu progu, od razu zauważył Dylana w podejrzanie dobrym humorze. Jego uczucie niepokoju pogłębiło to, że gdy tylko wzrok tamtego spoczął na nim, Dylan puścił do niego oko. Zdezorientowany zignorował ten gest i ruszył do klasy, w której rozpoczynał dzień matematyką z panem Smithem, jednym z najsurowszych nauczycieli w szkole. Simon jeszcze nigdy nie widział choćby cienia uśmiechu na jego twarzy. Spóźnienie bądź niezrobienie zadania domowego w ogóle nie wchodziły w grę, u niego na lekcjach wszystko musiało być idealnie. Dlatego też pomimo, iż do rozpoczęcia zajęć pozostało jeszcze niecałe dziesięć minut, wszedł do sali i zajął miejsce przy oknie. Oddał się rozmyślaniom, nie zwracając uwagi na innych uczniów zajmujących swoje miejsca i nim się obejrzał rozpoczęła się lekcja.

Z początku wszystko toczyło się tak, jak zwykle. Pan Smith sprawdzał zadanie domowe wywołując losowe osoby do tablicy. Po około 15 minutach ze zwyczajowym grymasem niezadowolenia na twarzy, zakończył przepytywanie uczniów i rozsiadając się wygodnie na krześle, rozpoczął tłumaczenie kolejnego zagadnienia matematycznego. Simon starał się skupić na prowadzonej przez niego lekcji, jednak uporczywe wrażenie, że ktoś się w niego wpatruje nie opuszczało go ani na chwilę. Nieco zniecierpliwiony, spojrzał za siebie, szukając kogoś, kto mógłby być tego powodem. W pewnym momencie jego wzrok spoczął na Dylanie oddalonym od niego o trzy ławki, który przypatrywał mu się z drwiącym uśmiechem na twarzy. Simon nie miał pojęcia, co to oznaczało, ale był pewien, że nie mógł być to znak niczego dobrego.

Zanim zdążył odwrócić wzrok, usłyszał głośne pukanie do drzwi klasy. Zaskoczony nagłym dźwiękiem, wzdrygnął się i szybko przeniósł wzrok w stronę hałasu. W tej samej chwili do sali weszła kobieta, według niego w wieku około 30 lat, ubrana w czarną bluzkę na ramiączkach, krótką czerwoną spódniczkę i kabaretki. Do tego na nogach miała wysokie, czarne szpilki, a na twarzy niesamowicie mocny makijaż. Podeszła do stołu, przy którym siedział pan Smith i zanim ten zdążył jakkolwiek zareagować, zrzuciła z biurka wszystkie stojące na nim przedmioty i usiadła na jego skraju obrócona przodem do mężczyzny z lekko rozchylonymi nogami. Nauczyciel ze złości poczerwieniał na twarzy i całkowicie tracąc nad sobą kontrolę, krzyknął:

Braterska miłość (YAOI)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz