Rano gdy wstałam chłopcy już byli na nogach. Bet robił coś w kuchni, a Zeren który był wciąż w piżamie siedział przy stole jadalnianym rozłożony na bacie.
- Temu co? – zapytałam się szatyna, gdy stanęłam koło niego.
W szarej, glinianej misce tłuk na papkę jakieś zioła. Przerwał na chwilę tę czynność i popatrzył na mnie.
- Gdy byliśmy w gospodzie, a ty śpiewałaś w najlepsze Zeren zamówił koktajl jagodowy. – wyjaśnił i znowu mordował biedne roślinki, a ja jęknęłam głucho.
- Ona ma uczulenie na jagody! - wyrzuciłam ręce do góry. – Po co to zrobił?!
- Założył się z jakimś facetem o to, kto szybciej wypije ten koktajl. – odparł przekładając papkę z miski na porcelanowy talerz w szare liście i nalał na to trochę jakiegoś soku, albo czegoś, co sok przypominało.
Miało to ostrą pomarańczową barwę, która ładnie kontrastowała się z zgniło zieloną papką.
- Czemu go nie powstrzymałeś!? –powiedziałam z wyrzutem.
- Próbowałem, ale powiedział cytuję :
„Włóż se te swoje roślinki do buzi, ja się żadnych wyzwań nie boję krecik!". – Bet w zabawny sposób naśladował głos chorego kolegi.- To brzmi wiarygodnie. – pokiwałam głową.
-Wiesz może czemu nazwał mnie „krecik"? – zapytał się mnie jeszcze, a ja unikając odpowiedzi wyciągnęłam z pułki batona pełnoziarnistego i zaczęłam go powoli żuć oparta o blat.
Bet wiąz swój talerz z magiczną papką i łyżeczką, po czym wzdychając ciężko ruszył do Zeren. Poszłam za nim i usadowiłam się po drugiej stronie stołu.
Jego specyfikat pachniał okropnie. Coś jak połączenie przypalonej pomarańczy z sokiem klonowym, który rok spędził w ściekach, lub został zwrócony przez rzecznego trolla. Szesnastolatek kazał zjeść łyżeczkę choremu. Biedak! – pomyślałam, jednak z trudem powstrzymywałam uśmiech.
- Te, chichulec, lepiej użyłabyś swojej mocy i mu pomogła, a przynajmniej spróbowała. Przypominam, że za pół godziny mamy trening! – warkną Bet, gdy niezbyt udolnie powstrzymywany uśmiech powędrował na moje usta.
Moje oczy zrobiły się pomarańczowe, a na stole pojawił się czarny płomień. Nie podpalając niczego i nie osmalając stołu ruszył ku Zerenowi i wskoczył na jego brzuch. Wsiąkną w koszulkę, a potem w skórę. Gdy to się stało moje oczy przestały się świecić, a Zeren, dotąd blady, teraz jakby przybrał jakby trochę koloru na twarzy.
Jakieś piętnaście minut (i z piętnaście łyżeczek tego leczniczego obrzydlistwa) później Zeren wkońcu staną na nogi.
- Brzuch nie boli mnie już tak bardzo, w głowie też mi się nie kręci i po rumieńcach ani śladu. Jeśli nie zwymiotuje na treningu to nikt się nie skapnie, że rano byłem chory. – powiedział radośnie wstając wreszcie od stołu.
Powoli, aczkolwiek dość szybko ruszył w stronę pokoju.
- Wracaj szybko, bo robię śniadanie! – zawołał za nim Bet.
– Mam nadzieję, że po nim nie zwymiotujesz. – burknął cicho i ponuro pod nosem, jednak ja i tak go usłyszałam i wykorzystując to, że Zander nie zamkną jeszcze drzwi zawołałam:
- I nie zrzygaj się gdy zjeż kolejną papkę Beta!
Usłyszałam jeszcze parsknięcie i drzwi zamknęły się cicho. Nagle coś z tyłu chwyciło mnie za lewą rękę, obróciło i już po chwili zobaczyłam przed sobą twarz Beta.
CZYTASZ
Burza Żywiołów
Фэнтези"Pod napływem emocji i szybkiego myślenia wzięłam mój kubek i chlusnęłam jego zawartością na Daki. (...) -IIIII!!! - pisnęła dziewczyna wstając. - Czemu to zrobiłaś!? - zawołała wściekle przyglądając się ogromnej plamie z herbaty. (...) - Jak to „c...