Tristan
Otumaniający ból wdarł się do mojej skroni, wywołując na mojej twarzy grymas. Stęknąłem, wykrzywiając brwi, a głowa samoistnie poleciała mi na prawy bok. Nie umiałem utrzymać jej w pionie zbyt długo, kiedy to pulsowanie w mojej czaszce tak dobitnie dawało o sobie znać.
Przekląłem pod nosem, chcąc poruszyć dłońmi. W moment poczułem opór na nadgarstkach, które zostały mocno ze sobą splecione. Tak mocno, że w mig odczułem dyskomfort i tworzące się rany przez moje próby uwolnienia rąk.
Spróbowałem to samo zrobić z nogami, lecz efekt był identyczny. Jedna noga była związana po jednej stronie, a druga po następnej. Ścisk wydawał się być jeszcze mocniejszy niż przy nadgarstkach. Wątpiłem czy uda mi się uwolnić, zważając na fakt, że mimo iż byłem przytomny, to moja głowa wciąż pozostawała w swoim świecie.
Pomimo tego, postarałem się uchylić powieki. Było to cięższe do wykonania, ale po dłuższym czasie udało mi się to zrobić. Wtedy też na pierwszym planie zobaczyłem osobę, która doprowadziła mnie do obecnego stanu.
Diana. Krucha dziewczyna, nie mająca nawet sił, aby przytrzymać długo dziecko w rękach, a uporała się z takim kawałem bydła, jakim byłem ja. Przeniosła mnie z sypialni do salonu, posadziła na niewygodnym drewnianym krześle i związała kończyny tak, że zaczynałem się obawiać, czy mam do nich w ogóle dopływ krwi.
Wyostrzyłem wzrok na tyle, na ile mogłem, po czym zacząłem skrupulatniej się jej przyglądać. Z pewnością nie wyglądała na przestraszoną i płochliwą, co miało miejsce nim uderzyła mnie młotkiem. W jej oczach bił żar, znacznie większy niż ten ulatający w kominku. Było w niej coś walecznego, czego jej wychudzona sylwetka nie mogła powiedzieć. Przede mną stała zupełnie inna osoba, a świadomość, że najprawdopodobniej dałem się nabrać na jej skruchę, wywołała u mnie krótkie i niewyraźnie parsknięcie.
– Z czego rżysz? – odezwała się zagubionym tonem.
Wzruszyłem niezgrabnie ramionami, prostując się na krześle i przytrzymując głowę prosto. Okazało się to jednak znacznie trudniejsze i wymagało ode mnie cholernie dużo skupienia, aby nie pokazać Dianie, że załatwiła mnie głupim młotkiem.
Mnie. Bossa cholernej mafii. To jakaś abstrakcja.
– Z tej... – poczułem suchość w gardle, na co odkaszlnąłem. Nic do jednak nie dało, a wiór na moich ustach i na języku był okropnie niekomfortowy. – Mogę... mogę wody?
– Nie – odparła bez zastanowienia, nie spuszczając ze mnie wzroku i trzymając w ręku ten sam młotek, którym mnie uderzyła. Zobaczyłem na jego skrawku krople zaschniętej krwi, co dało mi do myślenia, że musiałem być nieprzytomny jakiś czas.
Odwróciłem głowę w kierunku zawieszonego na ścianie zegara. Za moment wybije północ. Elliot i Albert zjawiają się w mieszkaniu, rozwiążą mnie i w trójkę przemyślimy, co zrobić z Dianą. Co prawda, ja nie zamierzałem jej krzywdzić. Natomiast, co do ojca Gillian i ochroniarza wiedziałem, że z pewnością wymyślą coś, co sprawi, że Diana szybko zapomni o pewności siebie i odwadze, zamieniając ją w błaganie.
Błaganie, by wyszła z tego cało.
– Nie zjawią się – wyrwał mnie z myśli sens jej słów. Powiodłem do niej spojrzeniem i musiałem odczekać kilka sekund, aż mój wzrok przestanie widzieć rozmazany obraz. Dopiero wtedy zobaczyłem, jak przyniosła sobie krzesło z kuchni, ustawiła je przede mną w odległości dwóch metrów, założyła nogę na nogę, a narzędzie mojego otumanienia położyła sobie na udzie. Posłany przez Dianę wyrafinowany uśmieszek dosięgał jej błękitnych oczu.