Byłam w drodze do mieszkania Ashley. Jej wiadomość o tym, że jej córka tak nagle zniknęła mnie bardzo przeraziła. Do głowy przychodziło mi tylko jedno. Że to właśnie grupa tych ludzi mogła porwać Destiny.
Zaparkowałam pod jej domem i szybko wyszłam z auta. Była ciemna, ale za to ciepła noc. Zegar wskazywał dwadzieścia minut po północy. Głośno zapukałam do drewnianych drzwi, a już po chwili ukazała mi się w nich znajoma blondynka. Wyglądała jak wrak człowieka. Jej twarz była cała mokra zapewne od wylanych tysiąca łez, a pod oczami znalazły się wory. Podbiegłam do zrozpaczonej przyjaciółki i mocno ją do siebie przytuliłam. Potrzebowała teraz wsparcia drugiej osoby i jej bliskości.
- Jennifer tak bardzo cię przepraszam – wyjąkała. – Obiecałam, że nic jej się nie stanie.
- To nie twoja wina – westchnęłam. – Być może tak miało właśnie być.
Dziewczyna jeszcze bardziej zaczęła płakać, a ja razem z nią. W końcu obie straciłyśmy swoje dzieci.
- Chodźmy do środka. Tam porozmawiamy na spokojnie – zaproponowałam. Ash kiwnęła głową i pokazała gestem ręki, abym udała się do salonu. Kątem oka widziałam jak zamyka drzwi na klucz i upewnia się, że dobrze to zrobiła.
- Kawy? Herbaty? – podciągnęła nosem.
- Wiesz, że nie przyszłam tu na nowe plotki, a na poważną rozmowę – rzekłam poważnie. – Dobra, usiądź.
Poklepałam obok siebie miejsce, a zaraz na nim znajdowała się blondynka. Zwróciłam wzrok ku niej, jednak ona nie zamierzała zrobić tego samego. Bez żadnych emocji wpatrywała się w podłogę. Zaniedbane już trochę włosy zasłaniały jej zmasakrowaną twarz. Postanowiłam, że to ja zacznę rozmowę.
- Gdzie byłaś w... - zawahałam się. W moim gardle powstała ciężka gula. – W tamtym momencie jak, no wiesz.
- A gdzie mogłam być? – wyszlochała. Było mi jej nadzwyczajnie w świecie szkoda. – Leżałam w łóżku jak nigdy nic, smacznie sobie śpiąc. Obudziły mnie krzyki Destiny.
Dziewczyna odważyła się na mnie spojrzeć. Jej oczy nie wyrażały niczego. Zawsze widziałam w nich spokojny ocean. Wiedziałam jednak, że w jej myślach dzieje się potężny sztorm.
- Nie przybiegłaś na czas, prawda? – wyszeptałam z przejęciem, że tym pytaniem mogę jeszcze bardziej odstraszyć przyjaciółkę.
- Nie – powiedziała. Ta wypowiedź jeszcze bardziej mnie zakuła w serce. Nie zdążyła. Ja też nie zdążyłam. Nikt nie zdążył.
Siedziałyśmy w ciszy. Nie była ona jednak niezręczna. W tej chwili porządkowałyśmy sobie w głowie własne myśli. Zastanawiało mnie jedno pytanie. No dobra może dwa. Czy Jacob i Destiny się spotkali? Czy są jeszcze żywi? Na samo ostatnie pytanie w kącikach oczu pojawiły mi się łzy. Łzy rozpaczy. Że mogą nie żyć, a my naiwne robimy sobie tylko nadzieję.
- Wiesz, że policja z tym nic nie zrobi? Musimy zamoczyć w to swoje ręce – zaszlochała. My tym bardziej nic nie zrobimy.
- Wiem – przełknęłam głośno ślinę. – Muszę ci coś powiedzieć.
Ashley nagle tak jakby się ożywiła. Wyprostowała się z oczekiwaniem na moją wypowiedź.
- Co takiego? – przetarła swoje oczy, które zdążyły się zrobić już czerwone.
- Ostatnio zostałam tak jakby ,,porwana'' – zrobiłam cudzysłów palcami. Blondynka wytrzeszczyła oczy ze zdziwienia dalej intensywnie się we mnie wpatrując. – Obudziłam się w nieznanym mi budynku. Za biurkiem siedziała zamaskowana postać, którą jak się okazało był mój wujek, ale nie wiem czy to prawda. Powiedział, że chce mi pomóc odnaleźć Jacoba. Zgodziłam się.
YOU ARE READING
DISAPPEARING CHILDREN
Mystery / ThrillerDorosła Jennifer Walther razem ze swoim synem Jacobem świętowali jego urodziny w letni wieczór, który spędzała razem z przyjaciółmi. Po odstawieniu dziecka do spania usłyszała przerażające krzyki swojego syna. Jednak gdy przybiegła, było już za póź...