Kolejny pogrzeb bliskiej mi osoby w życiu. Dorosłość mnie przerażała. Byłeś świadkiem śmierci większości osób, aż do ukończenia swojego własnego życia. To straszne...
Gdy Amber powiedziała mi, że miejsce, w którym znajdują się zaginione dzieci, jest daleko stąd i nigdy się tam nie dostanę moje nadzieje od razu zmalały. To było jak huragan przechodzący obok mnie i wysysający ze mnie wszystko. Uczucia, emocje i ogólne chęci do życia. W tamtym momencie zostało mi to odebrane. Poczułam się jak pusta szklanka, która upadła na ziemię, rozbijając się. Nie było nawet szans, aby ktoś mnie posklejał. Abym znowu była w jednym, całym kawałku. A wiecie co jest najgorsze? Że okruszki rozsypanego szkła połączyły się w jedność, tworząc burzę różnych chorób i zaburzeń psychicznych. Gdy szklanka się stłucze, wszystko jest zbierane razem. Wszystkie jej wyrwane części. Tak samo jest z chorobami. Gdy człowiek poddaje się, ale jednak ktoś próbuje mu pomóc i jakimś cudem stoi na równych nogach, nagle przychodzą problemy. Po prostu cieszysz się dalej życiem, a nagle brak uczuć i emocji powodują u ciebie depresję. I nie masz pojęcia czy z tego wyjdziesz czy nie. Po prostu w tym tkwisz i czekasz, aż jakimś sposobem uda ci się z tego wyjść.
Przepłakałam cały wczorajszy dzień i całą dzisiejszą noc. Nie mogłam w spokoju sobie nawet pospać. Nie wiedziałam, że nawet i za fałszywą osobą można się tak użalać... Albo może to było po prostu poczucie winy?
Wyglądałam tragicznie. Pod oczami miałam lekko już fioletowe wory, a nos był cały zaczerwieniony tak samo jak gałki oczne. Musiałam czymś zakryć moje niedoskonałości. Nie chciałam się spóźnić na pogrzeb, więc robiłam to trochę w szybszym tempie niż zwykle. Nie udało mi się jednak zamalować wszystkiego idealnie, ale zawsze lepiej coś niż nic.
W tym dniu założoną miałam niebieską, długą sukienkę w kwiatki. Włosy upięte były w schludnego koka, a na stopy założyłam białe trampki. Schodziłam po schodach i udałam się do telewizora, który włączony był przez całą noc. Chciałam go wyłączyć, ale moją uwagę przykuła reporterka.
- Siedemnasty listopada, wczoraj późnym wieczorem zmarła dwudziestopięcioletnia Amber Macher. Podana przyczyna śmierci to ugryzienie dzikiego zwierzęcia – powiedziała spokojnie kobieta na ekranie. Ugryzienie dzikiego zwierzęcia... Tak już w to wierzę.
Wyszłam z domu i wsiadłam do mojego audi. Jechałam w ciszy bez żadnej muzyki. W tym momencie towarzyszyły mi tylko moje, własne myśli. Po chwili dojechałam do kaplicy, gdzie miała zostać pochowana Amber. Zobaczyłam tłum ludzi stojących przed starym budynkiem. W nich dostrzegłam również Masona i Neo. Podeszłam szybkim krokiem do grupy i ustawiłam się za wszystkimi.
Wyjęłam z torebki słuchawki i włożyłam je do uszu. Wiem, że to trochę nienormalne słuchać sobie tak po prostu muzyki na mszy, ale musiałam zdecydowanie ochłonąć, a udawało mi się to przy spokojnej, grającej melodii. Akurat zaczęło lecieć „White Mustang" od Lany Del Rey. Słuchałam uspokajającej muzyki wpatrując się w księdza, który zaczął jakąś modlitwę.
Packin' all my things for the summer
Lyin' on my bed, it's a bummer, 'cause I
Didn't call when I got your numer
But i liked you a lot
Kątem oka zobaczyłam Masona i Neo jak... płakali? Zmarszczyłam brwi w zdziwieniu, że ci twardzi mężczyźni płaczą. Zawsze mówili, że nieważne co się stanie to i tak zachowają zimną krew. Automatycznie gdy na nich spojrzałam, pojawiły mi się w kącikach oczu łzy. Wytarłam je ręką, ale na marne, bo one nagle zaczęły ciurkiem spływać po moich zaróżowionych policzkach. Lustrowałam wszystkich wzrokiem i u innych również dostrzegłam szloch. Wszyscy użalali się nad osobą, która w jedną sekundę stała się moim wrogiem... nawet sama ja.
YOU ARE READING
DISAPPEARING CHILDREN
Gizem / GerilimDorosła Jennifer Walther razem ze swoim synem Jacobem świętowali jego urodziny w letni wieczór, który spędzała razem z przyjaciółmi. Po odstawieniu dziecka do spania usłyszała przerażające krzyki swojego syna. Jednak gdy przybiegła, było już za póź...