20

38 9 33
                                    

Przyjechałem do Serebryszek najszybciej jak tylko mogłem. Gwiazdy migotały na niebie, a talerz księżyca oświetlał mi drogę. Starałem się być spokojnym, skupionym, chociaż w środku wszystko mi się przewracało. Serce miałem ściśnięte. Żołądek w gardle. Cudem powstrzymywałem się od płaczu. Prosiłem tylko o to, aby moje dziecko przeżyło. Zaparkowałem pod szpitalem. Wbiegłem do budynku prawie przewracając młodą pielęgniarkę z jakimś staruszkiem na wózku. Pędziłem na drugie piętro nie zważając na nic i na nikogo. Miałem jeszcze godzinę do końca odwiedzin. Wszedłem na Oddział Wewnętrzny, szukałem ordynatora albo chociaż jakieś pielęgniarki. Stukałem do ich pokoju. Oddychałem coraz szybciej, brałem coraz głębsze wdechy. Po chwili otworzyła mi kobieta koło sześćdziesiątki, ubrana w biały kitel, na głowie miała zrobioną trwałą, oczy pomalowane na niebiesko. Przywitała mnie razem ze swoją brodawką na prawym policzku. Zmierzyła mnie wzrokiem.

- Dzień dobry, Mał-go - rzata Li - sic- ka. - Dukałem. - Czy jest na tym oddziale taka dziewczyna? Młoda blondynka? - Czekałem, aż wreszcie coś odpowie.

- Póki co jest. - Westchnęła. - Nieciekawie z nią, a pan to kto? - Zmierzyła mnie wzrokiem.

- Przyjaciel, dobry przyjaciel. - Odparłem.

- Nieciekawie. - Kontynuowała. - Próba samobójcza. Dziecko żyje. Ona też. Bardziej psychika jej siadła. - Weszła w głąb swojego gabinetu.

Nie wierzyłem w to co mówiła. Jak? Moja Małgosia? Dobrze się kryła.

- Pan Wiktor? - Pokiwałem głową. - Do pana list. A ona leży w pokoju 10, prawie sam koniec, po prawej stronie.

- Dziękuję. - Wziąłem kopertę do ręki.

- Jeśli będzie pan chciał zostać na noc to przymknę okno. - Uśmiechnęła się. - Ona nie może być sama. Chodzę tam co pięć minut. Biedna leży sama na sali. - Westchnęła. - Ale właśnie lepiej, żeby był ktoś z rodziny. Nie chce nic jeść. - Popatrzyła na mnie. - No niech pan idzie, idzie.

Podziękowałem. Szedłem zielonym korytarzem, miąłem w ręku kopertę. Usiadłem na chwilę na białym krześle, pamiętającym pewnie jeszcze moje narodziny. Widać było na nim kolejne warstwy - lata. Miąłem jeszcze przez chwilę list w ręce i po chwili go otworzyłem. Wyciągnąłem zapłakany papier. Litery można było jakoś przeczytać. Tak mi było jej szkoda. W tak krótkim życiu, tak wiele przeszła. Potrzebowała morze uwagi i jezioro miłości. Potrzebowała tego wszystkiego, czego zabrakło jej w dzieciństwie. Teraz najbardziej autorytetu ojca, jednak nie mogła niego liczyć. Żądała tak wiele jednak nie mogłem jej tego wszystkiego dać. To było ponad mnie. Czy jeśli wrócę do pracy to mam ją brać na plecy i chodzić z nią, z wycieczkami po muzeum? Przecież to brzmi absurdalnie.

Z kleksów i maleńkich, powykręcanych w różne strony liter próbowałem wyczytać ból Małgosi.

Wiktor,
Ile bólu może udźwignąć jeden człowiek? Ciężko jest być w tym samej. Wiem, wiem ... mam Ciebie, mam je. Jednak wiem, że kiedy wakacje się skończą i ta cudowna przygoda się skończy. Znowu będę cierpieć sama. Wybacz Witia. Kochałam, kocham i jeśli istnieje jeszcze jakieś życie to i w nim będę Ciebie kochała. Tylko Ciebie. Jeśli trzymasz ten list w rękach to znaczy, że mnie już nie ma. Trzymaj się, nie załamuj się, to nie jest Twoja wina. Bądź szczęśliwy z kimś, kto realnie może Ci to szczęście dać. Będzie dla Ciebie wsparciem, a nie kulą u nogi. Twoja Małgosia. PS. Wspominaj tylko słońce!

Zmiąłem kartkę. Łzy żłobiły jeszcze głębsze doliny na mojej twarzy. Próbowałem się uspokoić. Nie wyobrażałem sobie życia bez tej Śmieszki. Jeśli miałbym przeżyć jeszcze jedno życie, to tylko z Nią. W jej ramionach, trzymając jej gotyckie dłonie w swoich niezgrabnych, przepracowanych. Próbowałem się uspokoić. Oddychałem miarowo. Nabierałem i wypuszczałem powietrze z płuc. Dopiero po dłuższej chwili ruszyłem w stronę pokoju dziewczyny. Wszedłem do niego z duszą na ramieniu. Zobaczyłem burzę loków na białej jak śnieg poduszce. Spod kołdry bezwładnie zwisała obandażowana ręka. Podszedłem bliżej, najciszej jak tylko mogłem. Słyszałem spadające krople odżywczej substancji, podawanej do żył Małgosi. Usiadłem na skraju łóżka. Spała. Była jak lalka, którą mała dziewczynka położyła spać. Blada jak ściana, różowe, pełne, wydęte usteczka, zadarty nosek, długie, wykręcone rzęsy. Pocałowałem delikatnie jej czoło, odgarniając z niego uprzednio miękkie kosmyki włosów. Patrzyłem jak oddycha miarowo. Wziąłem w swoją dłoń jej dłoń. Pocałowałem delikatnie. Patrzyłem na moją małą dziewczynkę z drżącymi ustami. Próbowałem się nie rozpłakać.

Tajemnica PopówkiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz