27

26 7 24
                                    

Małgosię wypuszczono po trzech dniach. Wyglądała jeszcze gorzej niż zazwyczaj. Blada jak ściana, podkrążone oczy. Nie było tego uśmiechu, w którym się zakochałem. Siedziała na tapczanie w pokoju mojej matki i oglądała nasze wspólne fotografie. Podszedłem do niej z ciepłym kompotem w szklance z koszyczkiem. Serce mi się kroiło jak widziałem jej cierpienie. Usiadłem obok i delikatnie ją poiłem, jak małe dziecko. Piła łapczywie, przełykając głośno. Drugą ręką gładziłem jej burzę loków. 

- Pojedziemy do biblioteki i poszukamy informacji z lat 60. - Szeptałem. - Poprawi ci się od razu humor. Trochę cię lepiej ubiorę i nikt nie zauważy. - Odstawiłem szklankę. - Zgadzasz się laleczko? - Gładziłem jej policzek. 

Kiwała głową. 

- A może potem wypijemy wodę sodową, słyszałem że pani Jadzia ma jakiś nowy sok. - Próbowałem ją pocieszyć. - Czy moja testerka chce sprawdzić czy jest na pewno smaczny? - Pocałowałem jej skroń. 

- Jedźmy. - Prosiła mnie. 

Całą drogę patrzyła przez okno, gładziła swój brzuch. Nic nie mówiłem, martwiłem się, ale milczałem. Wiedziałem, że musi sama wrócić do siebie. Sama poradzić sobie z tymi wszystkimi demonami.

Dojechaliśmy do miejskiej biblioteki, miała większe zbiory. Wysiedliśmy pod okazałym budynkiem, Małgosia wyszła spoglądając na mnie spod łba. Szła tak jakbym był dla niej zupełnie obcym człowiekiem. Zaczynało być widać, że nie byłem. Starszy, grubszy szatniarz popatrzył na nas. Wyglądał tak jakby czas się zatrzymał, ubrany był w służbowy garnitur, na oczach miał jakiś rodzaj binokli, co chwilę poprawiał wąsy zrobione na Wałęsę. Przesunęły mu się pewnie z głowy, która błyszczała jak świeżo umyta szklanka.

- Gosia! – Krzyknąłem do niej.– Bo za chwile ci tu zrobię wstyd. – Zobaczyłem uśmiech w kącie jej ust, udało się ...

-  Przecież nic się nie stało. – Pocałowała mnie w policzek – Wszystko jest w porządku, puść mnie Wiktor ... bo staruszek ... – Popatrzyliśmy na niego nie wychodząc z objęć. – Bo staruszek nas za chwilę stąd wyrzuci.

Usiedliśmy w dużej sali. Cudowny zapach unosił się już od wejścia. Może to jednak ta lura, którą piły bibliotekarki. Objąłem wzrokiem rzędy półek i dwa komputery pod szklaną ścianą. Wziąłem potrzebne nam gazety: „Głos Toporek" i „Toporecka Prawda". W tej drugiej wiedziałem, że raczej nic nie znajdziemy, oprócz sukcesów lokalnych działaczy komunistycznych. Usiedliśmy za jednym z białych biurek. Wyglądało trochę szpitalnie. Jednak widocznie starszej bibliotekarce w okularach podobało się i nie zgłaszała uwag co do wystroju. Co jakiś czas patrzyła na nas. Wielu bowiem miało tę dziwną manierę wyrywania części artykułów z czasopism. Jednak przecież zostawiłem dokument, w każdym momencie mogła mnie prześwietlić.

Małgosia wzięła jeden z egzemplarzy „Głosu", ja wziąłem następny. Wertowaliśmy strona po stronie. Cudowny zapach starości unosił się w powietrzu. Wdychałem go do płuc. Chciałem, aby pozostał w nich na zawsze. Najdelikatniej jak mogłem gładziłem pożółkłe karki, chciałem aby nic nie wypadło. Traktowałem wszystko bardzo poważnie, według regulaminu, który czerwonymi literami przybity był na krzywej tabliczce obok plastikowych drzwi wejściowych.

Wróciłem do prasy. Próbowałem skupić się na literach. Niektóre nazwiska były dla mnie znajome. Czytałem te historie, którymi żyła wtedy cała wieś i okolica. Przeniosłem się w czasie, chociaż nadal tkwiłem w tej obskurnej bibliotece w 2015 roku. Ciałem tak, jednak duchem byłem gdzie indziej. Tam gdzie trawa była bardziej zielona, słońce świeciło goręcej, a nasz Aleksy Kowalenko żył gdzieś wśród moich krewnych i znajomych jak zwykły obywatel. Wszystko było inne.

Tajemnica PopówkiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz