21

29 10 16
                                    

Małgosia siedziała pod oknem w kuchni. Oglądała fotografię, które zabrałem od pana Aleksandra. Szczęśliwe chwile Aleksego i mojej matki. Z zaciekawieniem porównywała swój pierścionek z tym, który był na zdjęciu. Dziwny, tajemniczy uśmiech malował się na twarzy dziewczyny. Nie do końca doszła jeszcze do siebie. Lekarze kazali mi ją zabrać, nie mogła brać ciężkich leków ze względu na dziecko. Na chudym nadgarstku zawinięty miała biały bandaż, lekko zsunął się i było widać czego chciała dokonać. Czerwona linia, niczym linia naszego życia. Z jednej strony długa, jednak gdzieś się kończy. Kości policzkowe były bardziej widoczne, różowe usteczka jeszcze bardziej wydęte. Blond pukle upięła wysoko klamerką. Niebieska sukienka w słoneczniki wisiała na niej, odsłaniając wystające obojczyki i kości ramion. Próbowałem wcisnąć w nią kawałek torciku wiśniowego, który upiekła mi Dasza.

Usiadłem obok mojej ukochanej. Objąłem ją bardzo delikatnie. Bałem się, że jeden nieostrożny ruch i złamię tą chrupką istotkę. Złożyłem pocałunek w zagłębieniu obok szyi. Wdychałem cudowną, kwiatową woń.

- Wiktor, skąd ona go miała? - Patrzyła na mnie podkrążonymi oczami.

- Oj Gosia, pytanie powinno być zupełnie inne. - Włożyłem kosmyk jej włosów za ucho. - Skąd ty masz ten pierścionek ... Wiesz, jak siedziałem obok pana Aleksandra i zobaczyłem to zdjęcie prawie zemdlałem. Przecież dwa kamienie nie mogą mieć identycznego wzoru. - Ściągnąłem pierścionek z ręki dziewczyny. - Zresztą nigdy nie widziałem go u mojej matki.

- Może oddała go pod zastaw? - Myślała głośno. - Przecież twój ojciec przepijał wszystko, a czasami nawet zaciągał długi. - Patrzyła na mnie. - Przecież nie mógł wiedzieć jaką miał wartość dla Fini.

- Chciałbym wierzyć w tę wersję. - Westchnąłem.

Po chwili przypomniałem sobie o prezencie dla dziewczyny. Przyniosłem z pokoju mojej matki malutką walizeczkę. Lekko nadszarpniętą przez czas. Zachęcałem ruchem ręki dziewczynę do otworzenia jej. Była tam ukryta sutanna księdza Aleksego. Jego syn zgodził się bez słowa, aby ją nam oddać. Dziewczyna była zachwycona. Dotykała szorstkiego, wypłowiałego materiały.

- Skąd ty to masz? - Śmiała się.

- Od jego syna, pana Aleksandra. - Dziewczyna słysząc imię prawie spadła z fotela. - Muszę kiedyś wam sobie przedstawić, ale najpierw troszkę się podleczysz. - Uśmiechnąłem się.

- Jeśli on we mnie rozpozna córkę ...

- Nie wiadomo kto jest ojcem twojej starszej siostry. - Odparłem. - Pan Aleksander jest bezpłodny. Mówił nam to.

- Wiktor to mi się przestaje podobać. - Schowała ubranie do walizki. - Co tu jest grane? Co się dzieje w tych przeklętych Toporkach?! - Podniosła lekko głos.

Dotknąłem jej ramienia.

- Dowiemy się, dowiemy. - Pocieszałem ją. - A teraz pójdziemy na krótki spacerek, to ci dobrze zrobi.

Wziąłem dziewczynę za rękę i poszliśmy tak jak pierwszego dni kiedy się poznaliśmy - na łąkę. Zbierałem dla niej kwiaty, czułem się prawie jak Tolibowski w "Nocach i Dniach". Po chwili usiedliśmy i dziewczyna zaczęła z bukieciku pleść wianek. Myślała nad czymś intensywnie. Martwiłem się o nią i zastanawiałem się jak mogę jej pomóc. Ile musiała wycierpieć i ile jeszcze jest w stanie przyjąć? Co mogę zrobić, żeby ją uratować? Po chwili założyła mi koronę na głowę, pocałowała mnie przy tym w usta.

- Będziesz królem mojego królestwa. - Śmiała się obdarowując mnie pocałunkami.

Jej śmiech odbijał mi się w głowie niczym piłeczka pingpongowa. Każdy jej krok analizowałem. Chciałem przewidzieć przyszłość. Chciałem dla niej jak najlepiej. Pragnąłem, aby więcej nie cierpiała. Kolejnego razu na sali szpitalnej nie zniosę. Serce złamie mi się na pół. Jeśli ona odejdzie, ja odejdę razem z nią. Wziąłem do ręki jej dłoń. Złożyłem na niej pocałunek.

Tajemnica PopówkiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz