Rozdział 18

75 2 1
                                    


Valerie

Kiedy w końcu minęły godziny szczytu, a w barze zostali praktycznie sami studenci, mogłyśmy na chwilę odsapnąć. Oczywiście impreza nadal trwa, a ludzie się bawią do głośnej muzyki, jednak stoliki są wypełnione drinkami i raczej w przeciągu następnych dwudziestu minut nie pojawi się stuosobowa kolejka. Dokładnie tyle zostało też do końca mojej zmiany, co niezmiernie mnie cieszy, bo na dziś mam już dość.

Nie cieszy mnie jednak widok rudego łba Samanthy, kręcącej i wypinającej się tuż przy stoliku, gdzie siedzi moja paczka. Obserwuję ją już jakiś czas, a moje oczy praktycznie ciskają piorunami, kiedy nachyla się i mówi coś do Ethana. Ku mojemu lekkiemu zaskoczeniu, na jego twarzy maluje się wręcz obrzydzenie i chyba odpowiada jej coś obraźliwego, bo nagle ruda się odwraca i zła wraca do swoich przyjaciółek przy innym stoliku. Zdecydowanie odczuwam za dużą satysfakcję z faktu, że dał jej kosza. Jestem też zdecydowanie zbyt podatna na odczuwanie zazdrości jeśli chodzi o tego chłopaka. Czuję się jak licealistka, doświadczająca pierwszej miłości i wszystkich emocji z tym związanych.

— Cholernie ciężki dzień — narzeka Rita, rzucając fartuch na krzesło w rogu.

— Nawet nie przypominaj. Całe szczęście od jutra mam wolne — mówię z satysfakcją, bo doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że moja współpracownica będzie musiała pracować także w święta.

— Waż słowa, bo zaraz będziesz miała permanentne wolne i zakaz wstępu — grozi, rzucając we mnie szmatką. Łapię materiał i ze śmiechem zaczynam wycierać blaty lepiące się od wylanego alkoholu. — Oho, jednak nie koniec.

Na jej słowa podrywam głowę do góry, jednak tłumię niezadowolone westchnienie, gdy widzę kogo tu przywiewa. Jego zazwyczaj czarna koszulka, dziś została zamieniona na białą i, o mój Boże, kto by pomyślał, że głupi t-shirt może tak działać na człowieka. Mam wrażenie, że nigdy nie wyglądał lepiej i jednocześnie chcę móc patrzeć na niego w tej niecodziennej odsłonie, jak i porwać te ciuchy na strzępy i całować jego nagą skórę.

Ethanie Harrisonie, przez ciebie czuję się jak napalona gówniara.

— Słucham pana — odzywam się, kiedy podchodzi na tyle blisko, by mnie usłyszeć. Uśmiech rozjaśnia jego już nie tak ponurą jak dawniej twarz, a w policzkach ukazują się dołeczki. Czy to dziwne, że prawie mdleję na jego widok, mimo że znamy się od dwóch miesięcy?

— Chciałbym prosić o dwie rzeczy. Daniels z lodem do stolika oraz Daniels ze mną na parkiecie.

— Obawiam się, że jeden Daniels musi ci wystarczyć. Moja zmiana się jeszcze nie skończyła, a ktoś musi tu posprzątać. — Wzruszam ramionami, po czym biorę czystą szklankę i nalewam alkohol.

— Obydwie wiemy, że praktycznie zawsze wyręczasz mnie w sprzątaniu, więc tym razem uznajmy, że ja się tym zajmę, a ty masz już wolne. Nie lubię patrzeć na zawiedzionych przystojniaków — mówi Rita, wskazując ręką na Ethana, którego twarz wykrzywia grymas udawanego smutku.

— Pieprzony czaruś — dodaję, uśmiechając się pod nosem, a ćmy w moim brzuchu podrywają się do lotu na myśl o dłoniach Ethana na moim ciele.

Wychodzę zza baru, szybko biorąc torebkę z zaplecza i razem z chłopakiem udajemy się w stronę stolika. Czuję dotyk jego ręki w dole moich pleców, przez co muszę przygryźć wargę, by zniwelować uśmiech spowodowany tym gestem.

Doomed Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz