Rozdział 3

183 11 1
                                    

Valerie

Nie minęła minuta odkąd zdążyłam się odpowiednio ułożyć na średnio wygodnej kanapie, a mój telefon zaczyna ponownie brzęczeć. Wzdycham głośno widząc imię na wyświetlaczu. Mimo to odbieram niechętnie.

- Cześć Jocelyn.

- Val, naprawdę bardzo cię przepraszam za wczoraj - mówi piskliwym głosem, właściwie zagłuszając moje przywitanie. - Zachowałam się strasznie nie w porządku, nie powinnam była cię zostawiać tam samej, nikogo tam nie znałaś. To było naprawdę głupie, przepraszam. - Ledwo rozumiem co Josie mówi, bo wypowiada słowa w nienaturalnie szybkim tempie. W tle słychać też dźwięk silnika i przyciszone radio. - Missy do mnie dzwoniła i powiedziała, co się stało. Naprawdę bardzo, bardzo cię przepraszam. Obiecałam jej, że będę miała na ciebie oko, ale zrobiłam się strasznie zazdrosna. Missy już mi wszystko wyjaśniła. Mam nadzieje, że mi wybaczysz, Val.

- Spokojnie, nic takiego się nie stało - kłamię. Nie musiałam łapać stopa i jechać z potencjalnymi mordercami tylko dzięki hojności Ethana. Jocelyn zostawiła mnie na pastwę losu, ale nie mam ochoty rozżalać się nad tym i rozpoczynać wojny. Tym bardziej, że właściwie jesteśmy sąsiadkami, bo Jocelyn mieszka piętro wyżej. - Nie musisz już przepraszać.

- Boże, kamień z serca. Naprawdę bym nie chciała, żebyś mnie znienawidziła. Nie zaczęłyśmy znajomosci dobrze, ale bardzo bym chciała to zmienić i ci wynagrodzić ten zły start. - Josie znowu papla jak najęta. - Co powiesz na kameralną imprezę na kampusie? Poznasz trochę ludzi, będzie ci raźniej kiedy zaczną się zajęcia.

  Nie miałam w planie dziś nigdzie wychodzić i szczerze mówiąc, nie zależy mi na zawieraniu żadnych więcej znajomości, ale właściwie, co mam do stracenia. Kac minął jakieś dwie godziny temu i czuję się już dobrze, ale na pewno nie zamierzam powtórzyć wczorajszego wybryku.

- Okej, mogę się wybrać - odpowiadam dziewczynie, wstając z kanapy. Podchodzę do sterty ubrań, którą niedawno wyrzuciłam z walizki i wybieram rzeczy nieco bardziej wyjściowe niż za duże dresy i podarta koszulka po kolana.

- Świetnie! Zejdź na parking, kiedy będziesz gotowa. Będziemy tam czekać.

Jej piskliwy głos ucichła wraz z sygnałem zakończenia rozmowy. Przebieram się szybko w luźny, krótki T-shirt i szerokie czarne spodnie, robię lekki makijaż i zabierając torebkę z wieszaka, jestem gotowa do wyjścia. Na dół zbiegam po schodach, co na szczęście nie jest męczące, w przeciwieństwie do wdrapywania się na szóste piętro bloku. Cóż, nikt nie pomyślał, by zamontować tu windę, ale w końcu ruch to zdrowie.

Jocelyn macha z ogromnym entuzjazmem, kiedy zauważa mnie, wychodzącą tylnymi drzwiami na parking. Jej krótkie, prawie czarne włosy ułożone są w ładne, ale niesforne loki. Na szczęście jest ubrana podobnie do mnie, a nie wystrojona, czego bardziej się po niej spodziewałam. Może jednak pierwsze wrażenie było błędne.
Wlepiam uśmiech na twarz, gdy rzuca się na mnie z uściskami, mamrocząc kolejne przeprosiny, z których podśmiechuje się jej chłopak. Witam się z nim, kiedy tylko Josie wypuszcza mnie ze swoich objęć, a chwilę później już jesteśmy w drodze.

Akademiki są umiejscowione bardzo blisko mojego lokum. Nie mijają nawet dwie minuty, a my parkujemy pod sporym budynkiem z czerwonej cegły. Cały kampus wyglada staroświecko, ale niesamowicie mi się podoba. Po trochu zaczynam żałować, że nie mieszkam w akademiku, jednak moje mieszkanie jest z pewnością większe i nie będę musiała rezygnować ze swojej prywatności.

Idziemy po schodach na ostatnie, bodajże trzecie piętro, a za nami podąża jeszcze parę osób. Impreza chyba faktycznie nie jest aż tak huczna, bo muzykę i rozmowy słychać dopiero pod drzwiami. Ricky i Josie są pochłonięci rozmową kiedy docieramy pod nie, więc to ja pukam w drzwi, a w momencie ich otwarcia staję twarzą w twarz z „panem domu".

Doomed Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz