1. BONUS Poezja

176 18 111
                                    

Wieczorek poetycki, na który wysłali mnie dziś rodzice, bym pojawiła się tu w ich imieniu, był śmiertelnie nudny. Z powagą na twarzy siedziałam na niewygodnym, wyściełanym aksamitem krześle ustawionym pod urokliwym zadaszeniem. Z dachu pawilonu zwieszały się oszałamiające urodą i zapachem fiołkowe kwiaty arlasu i to im poświęcałam więcej uwagi niż poetom deklamującym swe wiersze. Nigdy nie byłam wielbicielką poezji. Wolałam czytać powieści przygodowe. Poprawiłam się na krześle, a potem subtelnie wygładziłam suknię.

Właśnie kolejny raz odpływałam myślami, gdy nagle moja skóra zaczęła płonąć. Czułam magiczny żar przesuwający się po szyi. Przemieszczał się od punktu tuż za płatkiem ucha po karku, zsuwał się na ramię, zawędrował pomiędzy obojczyki i dalej, niczym kropla potu spływająca dokładnie między piersi. Głośno przełknęłam ślinę.

Nie spodziewałam się takiego zagrania.

Nie powinnam się obracać, by nie zwracać niepotrzebnie uwagi, ale wiedziałam, komu trzeba będzie natrzeć uszu za rozpraszanie mnie podczas oficjalnego wydarzenia. Aby się uspokoić, zamknęłam na moment oczy i wzięłam kilka długich, głębokich oddechów.

Wtedy dotarło do mnie, że jest zbyt cicho. Rozchyliłam powieki.

— Księżniczko! — szepnęła dama dworu.

Kilkukrotnie zaklaskałam.

— Brawo! — rzekłam głośno, uśmiechając się.

Artyści na scenie ukłonili się głęboko. Włosy jednej z dziewcząt zamiotły scenę.

Wieczorek się skończył. To był dobry moment, by wstać i zgubić ogon. To znaczy moją damę dworu.

— Kalyo, przynieś mi, proszę, coś do picia — zwróciłam się do niskiej, pulchnej szatynki. — Wprost umieram z pragnienia. Poezja zawsze tak na mnie działa.

Dziewczyna popatrzyła na mnie podejrzliwie, ale przecież nie mogła odmówić następczyni tronu. Ruszyła w kierunku stołów ustawionych na alejce za pawilonem.

— Dobra robota — powiedział ktoś.

Poczułam igiełki ekscytacji wbijające się w całe moje ciało, gdy nasze aury zderzyły się. Obróciłam się powoli.

Wysoki, przystojny mężczyzna o jasnych oczach przypominających ciężkie, zimowe niebo, śniadej karnacji i włosach w odcieniu szarego blondu podał mi ramię. Ujęłam je skwapliwie. Jego ciało otaczała aura ognistej Mocy – tej samej, która chwilę temu muskała moją skórę.

— Zabierz mnie stąd — szepnęłam.

— Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem.

Chyłkiem opuściliśmy tłum gości rozmawiających z ożywieniem na temat niedawnego popisu Artystów. Nie mogłam na to patrzeć, nie mogłam tego słuchać, nie chciałam być wśród tych ludzi. Szybko oddaliliśmy się od fantazyjnych pergoli obrośniętych kwitnącymi roślinami. Ta spokojna okolica w ogóle nie licowała z tym, do czego przywykłam w ciągu ostatnich dwóch lat, kłóciła się z moimi doświadczeniami, dostawałam od niej zeza, bo podczas gdy mój umysł podsuwał mi obrazy pola bitwy, ja przechadzałam się w eleganckiej sukni, z wysoko upiętymi włosami i w tiarze po królewskich ogrodach. Jak mogłam cieszyć się pięknem Białego Pałacu, skoro jeszcze niedawno przelewałam krew na wojnie? Dlaczego nikt tego nie rozumiał?

Nie nikt. Bres rozumiał. On wiedział. On widział.

Właśnie dlatego teraz to on mi towarzyszył i prowadził jak najdalej od tych, których spojrzenia nie padły nigdy na ani jedno zmasakrowane ciało.

Ostatnie promienie słońca powoli znikały za horyzontem. Kwitnące nocą kwiaty zaczęły rozchylać swe delikatne płatki. Gdzieś rozśpiewały się ptaki. Szliśmy alejką obłożoną płytami z białego marmuru, na którym pyszniły się złote żyłki. Przepych mojego domu doprowadzał mnie czasem do obłędu.

TOM I. Księżniczka Pierwszego ŚwiataOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz