Na początku było zwodniczo spokojnie. Trawy się kołysały, na niebie migotały gwiazdy, wiatr szumiał w koronach drzew. Niektóre wierzby oplatała kwitnąca latem wisteria, przez co miałam wrażenie, że jesteśmy otoczeni nie przez las, a przez wybujałe kwiaty barwiące świat na delikatny, pastelowy fiolet. Wreszcie kątem oka dostrzegłam fragment czerwonej skóry pokrytej łuskami. Smagnięcie złej magii uderzyło mnie niczym bicz.
– Tam – powiedziałam cicho, wskazując ręką właściwy kierunek.
Słowo nie zdążyło wybrzmieć, kiedy poczułam kolejne smagnięcie – tym razem z przeciwnej strony. I ponownie.
– Jest ich więcej – szepnęłam z niedowierzaniem.
– O wiele więcej – dodał Gerard.
Haller otoczył nas magiczną tarczą. Każde z nas trzymało w rękach broń. Byliśmy gotowi na odparcie ataku – a przynajmniej taką miałam nadzieję. Nagle dotarło do mnie, że bardzo głupio zrobiliśmy, nie mówiąc nikomu o tym, dokąd się wybieramy. Na dobrą sprawę można by było nas tu wyrżnąć w pień, ciała spalić lub zakopać, a nikt by się nawet o tym nie dowiedział. Może kiedyś, za jakiś czas, kiedy na moim grobie wyrosłaby biała róża, ktoś znający się na pochówkach rodziny królewskiej domyśliłby się, że zostałam tu zabita i pochowana. Ostatnio bardzo często snułam rozważania o śmierci.
Nie, rozkazałam sobie, koniec z posępnymi myślami. Przetrwamy to.
Ledwie to pomyślałam, a spośród traw wyskoczyły na nas węże o otwartych pyskach i kłach ociekających jadem. Gerard odrąbał głowę jednemu, Dolora nadziała na ostrze drugiego, a Klara zamachnęła się mieczem, lecz tylko odrzuciła gada w bok. Jego lśniące ciało uderzyło o drzewo, ale widziałam, że wąż szybko potrząsnął łbem i znów ruszył w naszą stronę. Obserwowałam go i przez to nie zauważyłam momentu ataku na mnie. Pisnęłam. Kiedy wąż był tuż przede mną, roztrzaskał się o magiczną barierę, na której zostało kilka skwierczących kropli krwi. Moc odrzuciła go w tył.
– To nie czas na bujanie w obłokach! – zbeształ mnie Gerard.
Kiwnęłam głową i uniosłam sztylet. Byłam przygotowana na kolejne uderzenie. Bez wahania ucięłam łeb następnego gada. Każde z nas co chwilę siekło bestie, a ich wcale nie ubywało. Magiczna bariera miała swoje ograniczenia, więc nawet jeśli to ja postawiłabym kolejną, nie bylibyśmy całkowicie bezpieczni. Nie przez długi czas. Właśnie po to uczyliśmy się walczyć – Moc mogła chronić nas jedynie przez chwilę.
– Skąd one się biorą? – warczała Dolora, obnażając zęby. – Gdzie mogło być siedlisko takiej ilości węży? Jest ich tyle, że nie powinny już mieć co jeść, a kiedy stałyśmy między drzewami, obok mnie przebiegło kilka gryzoni.
– Podejrzewam – odezwała się zmachana Klara – że nie ma ich tak wiele, jak nam się wydaje. – Zawahała się, nim dodała: – Mam wrażenie, że one jakimś cudem się odradzają.
– Chcesz przez to powiedzieć, że nawet odrąbanie im głów ich nie zabija? Nie tak na wieki wieków? – dopytała z niedowierzaniem Dolora.
– Też mi się tak wydaje – Gerard poparł Klarę. – Właśnie trzeci raz zabiłem gada z takim samym znamieniem na łbie. Trudno mi uwierzyć, że wężowej matce trafiły się identyczne trojaczki.
– W takim razie co robimy? – zapytałam. – Uderzamy Mocą?
Po walce z przemieńcami obawiałam się, że kreatury skażone złą magią mogą karmić się tym, czym w nie uderzamy. Gerard rzucił mi szybkie spojrzenie. Widziałam, że pomyślał o tym samym.
– Spróbujmy. Postarajmy się nie używać pocisków z magii, lecz żywiołów, którymi najlepiej władamy.
Byliśmy najsilniejsi, więc to my dwoje rozpoczęliśmy kontratak, podczas gdy Strażniczki postawiły nową barierę. Nad dłonią Gerarda pojawił się płomień. Ja zamknęłam na chwilę oczy i sięgnęłam ku strumieniowi płynącemu nieopodal. Przywołałam go do siebie. Kiedy rozchyliłam powieki, dostrzegłam srebrzystą smugę zmierzającą w naszą stronę. Odetchnęłam głęboko. W międzyczasie mój mąż zdążył spopielić dwa węże. Nie wyglądało na to, by mogły przetrwać ognisty cios. Myślałam, że Gerard stworzy ryczący ogień w kształcie lwa – jak podczas pierwszego pamiętnego sparingu z Danielem – lecz zamiast tego mężczyzna uformował łuk i strzały. Wszystko z ognia. Na jego czole i klatce piersiowej zalśnił pot. Jasna koszula przyklejała mu się do ciała. Stałam blisko, a mimo to nie czułam gorąca, które nie pozwalałoby mi oddychać. Jednak prawa Mocy żywiołów były bardzo precyzyjne, więc ta temperatura musiała gdzieś się podziać. Domyśliłam się, że Haller przyjął ją na siebie. Mógł się pocić, z pewnością było mu gorąco, jakby znalazł się w kuźni z rozpalonym do maksimum piecem, ale ogień nie zabijał obdarzonego, który nim władał.
CZYTASZ
TOM I. Księżniczka Pierwszego Świata
Ficção AdolescenteGdy Emerencja otrzymuje nakaz poślubienia wybranego dla niej mężczyzny, doświadcza wizji, po której postanawia zerwać z tradycją i samodzielnie wybrać narzeczonego. Z konsekwencjami owych wydarzeń mierzy się protagonistka powieści, Laura. Księżniczk...