Wróciła wieczorem do domu, odwieziona przez Alojzego, a w domu nie czekał na nią ani obiad, ani Dobrochna. Zachariasz najpewniej też już spał w najlepsze, więc przeszła do swojego pokoju, padając wykończona na łóżko. Nie pamiętała, kiedy ostatni raz przespała noc! Więc gdy jej budzik zadzwonił jak zawsze o czwartej, otworzyła ledwie przytomna oczy i wpatrywała się w jego tarczę. Już zapomniała, jak bardzo nienawidziła tego metalowego urządzenia!
I po raz kolejny zadała sobie pytanie: czy potrzebuje tej pracy tak bardzo do szczęścia? Zawahała się, a jej wzrok utknął w punkcie. Ona tej pracy nie potrzebowała, mogłaby żyć z antykwariatu, w antykwariacie, tak, jak jej matka. Mogłaby sama o sobie decydować, być panią swojego życia i nie tłumaczyć się ani pijanemu bratu, ani bratowej gdzie była, co robiła i z kim. Mogłaby... być wolna?
Kąciki ust zadrżały na tę myśl. Miałaby czas dla siebie. Czas by poczytać książkę, czas by coś ugotować, pójść na targowisko albo... Wtuliła twarz w poduszkę. Albo tańczyć z panem Anu na kolejnym weselu, jedząc z nim kolację i spędzając miło czas z mężczyzną, który pozwalał jej się czuć kobietą. Aż ją piekły policzki na wspomnienie jego pocałunków dłoni, kiedy tak intensywnie wpatrywał się jej w oczy!
O Światłości, zaczynała myśleć, że Józia ma rację. Zamiast uszczęśliwiać ludzi wokół, powinna zawalczyć o własne szczęście? Może nie kocha Anu, może nie zachwyca jej swoją urodą, ale... ale mogłaby być szczęśliwa. Mogłaby wejść z nim w ten pakt małżeński, w którym on by ją uszczęśliwiał na swój sposób, a ona jego na swój. Przełknęła ślinę, biorąc głęboki wdech, by wypuścić przez usta. Czy była gotowa na taki krok? Oddać się obcemu człowiekowi?
Przetarła twarz dłonią, wiedząc, że nie ma za bardzo czasu na takie rozmyślania, bo musiała jechać do archiwum. Zgramoliła się z łóżka, przebrała się w czyste rzeczy i wychodząc z pokoju, zobaczyła zaskoczoną Dobrochnę, jeszcze w koszuli nocnej.
- Co ty tu robisz? - zapytała, owijając się szlafrokiem, gdy Narcyza ją wymijała, by postawić wodę kawę.
- Mieszkam?
- Mieszkasz?! - odparła Dobrochna z sykiem. - Cały weekend się kurwisz, a teraz nagle wracasz? Wyrzucił się? Może jeszcze bachora zmajstrował, i kolejną gębę będę musiała wyżywić.
- Ty będziesz musiała wyżywić?! - zapytała z furią Narcyza, a wściekłość wybuchnęła w jej wnętrzu jak wulkan.
Z początku nie zamierzała wdawać się w dyskusję z bratową, ale to, co powiedziała Dobrochna, było jak naplucie jej w twarz. I nie pozwoli sobie na takie traktowanie, co to, to nie.
- Ja haruję jak wół na waszą piątkę, sama jedząc resztki. Mieszkacie tutaj, bo to JA zarabiam pieniądze, by opłacić czynsz i rachunki. Macie co do garnka włożyć, bo to JA sypiam po pięć godzin, wstając o czwartej... - „też wstaje o czwartej", zauważyła Dobrochna, a Narcyzie aż nozdrza zadrżały. - Wstajesz o czwartej, szykujesz śniadanie i zajmujesz się domem. Nie umniejszam twojej roli, Dobrochna, ale na litość niebios, nie umniejszaj mojej roli w tym wszystkim! - krzyczała, zalewając się łzami powoli.
Bolało. Bolało jak cholera. Po tylu latach poświęceń...
- Ale czy ty rozumiesz, w jakiej nas sytuacji postawiłaś? - powiedziała z pretensją Dobrochna. - Znikasz na tyle czasu, bez słowa, a przychodził ten twój luby i pytał się o ciebie. Co miałam mu powiedzieć?!
- Prawdę. Żeby wypierdalał w podskokach, Dobrochno! Nie wyjdę za niego, nieważne czego by nie kupił do tego domu.
- Gdybyś wyszła za niego, nam wszystkim byłoby łatwiej. Jesteś egoistką, Narcyzo. Wystarczyłaby odrobina twojego poświęcenia... - mówiła, stukając palcem o blat.
CZYTASZ
Antykwariat Dusz || Zegar Końca Świata, tom 1.
RomanceTom 1. Narcyza. Samotna panna mierząca się każdego dnia z bezlitosną maszyną biurokracji, która przypomina jej, że jest nieślubnym dzieckiem, Grzechem Matki. Napiętnowana Kwiatowym Imieniem, każdego dnia musi stawiać czoła pogardliwym spojrzeniom i...